To nauczka na całe moje życie – kajał się dzisiaj w sądzie Krzysztof M., który po pijanemu potrącił motocyklistę. Dobrowolnie poddał się karze, choć mało brakowało, że przez błędy śledczych nie poniósłby odpowiedzialności za to, co zrobił.
– Chciałem przeprosić poszkodowanego za szkody, które wyrządziłem na jego zdrowiu i sprzęcie – mówił skruszony kierowca. – Nie wiem, jak to się stało, to nauczka na całe życie.
10 listopada ub. roku na ul. Zana w Lublinie pijany Krzysztof M. najechał skodą fabią na motocyklistę. Karetka zabrała rannego kierowcę jednośladu do szpitala. Kierowca skody miał w organizmie 1,8 promila alkoholu.
Mało brakowało, a Krzysztof M. nie poniósłby odpowiedzialności za spowodowanie wypadku po pijanemu. Do sądu trafił akt oskarżenia za samą jazdę po pijanemu, a zderzenie z motocyklem zostało potraktowane jako wykroczenie. Stało się tak, bo policjanci nie zainteresowali się tym, jakie obrażenia odniósł motocyklista. Z góry założyli, że nie są poważne, a więc zderzenia nie można traktować jako wypadku.
Po nagłośnieniu przez nas sprawy sąd zwrócił ją prokuraturze, nakazując m.in. ocenić, jakie obrażenia odniósł motocyklista. Okazało się, że były poważne. Miał uszkodzony kręgosłup i kolano. Za drugim razem prokuratura potraktowała Krzysztofa M. ostrzej i oskarżyła o spowodowanie wypadku po pijanemu.
– Czekałem na sprawiedliwość półtora roku – mówił po wyjściu z sali rozpraw motocyklista. – Niech ta sprawa uświadomi kierowcom, że motocyklista jest osobą kruchą, że przez ich nieuwagę wielu z nas nie ma już wśród żywych.
Policja uznała, że policjant, który źle poprowadził dochodzenie w tej sprawie, popełnił przewinienie dyscyplinarne. Komendant przeprowadził z nim rozmowę dyscyplinującą.