Pięć dni w tygodniu, po dziesięć godzin dziennie budżet miasta omija spory strumień pieniędzy. Trafia wprost do kieszeni parkingowych, którzy jeden bilet sprzedają kilka razy.
Mężczyzna, który obstawia miejsca obok kościoła oo. Kapucynów przy Krakowskim Przedmieściu podbiega do każdego parkującego auta. Nawet nie ma czasu schować do kieszeni biletu odebranego kierowcy cinquecento. Od razu sprzedaje blankiet ludziom, którzy podjeżdżają megane. Żaden z kierowców proszonych o zwrot biletów nie odmawia. W ciągu pół godziny mężczyzna odzyskuje cztery bilety.
Mężczyzna podający się za parkingowego na Przystankowej ma trzech pomocników. Działają kilkadziesiąt metrów od budynku Ratusza. Obserwujemy parkingowych przez godzinę. W tym czasie sprzedają 24 bilety. Od odjeżdżających odbierają 15. Wszystkie godzinne – za 2,50 zł. Po chwili sprzedają je ponownie.
W ten sposób – zamiast do miejskiej kasy – do kieszeni parkingowych trafia 37 złotych. Parking jest płatny przez dziesięć godzin dziennie od poniedziałku do piątku. Rok ma 52 tygodnie. Ile wyrywają z budżetu parkingowi oszuści? Nietrudno policzyć.
– Mogę zrobić tylko jedno. Zlecić kontrolę. Nawet natychmiast – Wiesław Perdeus, zastępca prezydenta Lublina nie kryje zaskoczenia. Po raz pierwszy dotarły do niego sygnały o tym, że ludzie z pozwoleniem na sprzedaż biletów, oszukują miasto. – Zakładałem, że są uczciwi – dodaje.
Czy system pobierania opłat za parkowanie można usprawnić, tak by nie wyciekały z niego pieniądze? Jedną z możliwości jest ustawienie parkometrów. – Ale urządzenia musiałyby należeć do miasta. Bo były już w Polsce przypadki, że firma zarządzająca automatami zabierała nawet 80 proc. wpływów – zastrzega Perdeus. – Poza tym koszty wprowadzenia parkometrów byłyby zbyt wysokie.