- Podczas dyżuru sądowego w ramach Legal Aid Association (LAS) czyli Stowarzyszenia Pomocy Prawnej. Celem tej organizacji, założonej w 1876 roku w 100-lecie Stanów Zjednoczonych, jest realizacja idei prawnej i społecznej, że każdy wolny człowiek, bez względu na kondycję materialną, socjalną, wiarę i pochodzenie, ma posiadać równy dostęp do sprawiedliwego procesu sądowego. I adekwatnej przed nim reprezentacji prawnej. Polegało to na - z jednej strony - gromadzeniu charytatywnych funduszy na prawników dla ludzi biednych, a z drugiej na skłanianiu prawników, aby oddawali swoje usługi takim ludziom gratisowo. Rocznie w całych Stanach prawnicy LAS uczestniczą w 250 tysiącach finalizowanych spraw sądowych. Jedną z nich jest sprawa Leszka K.
- Czy wierzy pan w niewinność swego klienta?
- Oczywiście, że wierzę. 2 maja br., kiedy wybuchł pożar na Greenpoincie Leszek K. przebywał w domu Zbigniewa Sarny w Pond Eddy, 85 mil od miejsca zdarzenia. Jadł w kuchni śniadanie przed wyjściem do pracy na ranczo, kiedy telewizja podawała newsa o pożarze. Dlatego Sarna tak dobrze to pamięta. Są też inni świadkowie potwierdzający obecność Leszka K. w ty miejscu. Polski biznesmen jest postacią jak najbardziej wiarygodną, szanowaną w społeczności lokalnej, uratował nawet życie zastępcy szeryfa, który uległ wypadkowi. Chcę zwrócić uwagę, że policja i prokurator nie twierdzą, że Sarna kłamie, ale jedynie mówią, iż może się mylić. To bardzo znamienne.
- Co przeciwstawia wam strona przeciwna?
- Słyszymy, że mają jakichś świadków, którzy rzekomo widzieli lublinianina dzień przed i dzień po zdarzeniu na Greenpoincie. Są to ludzie mający do czynienia z prawem, o złej opinii. Policja na razie nie podaje ich nazwisk, ale oczywiście zostaną wezwani do sądu, by złożyć zeznania.
- A "przyznanie; się" Leszka K. zarejestrowane na wideo?
- To 13-minutowy zapis, gdzie czyta on z kartki jakiś tekst napisany przez policjanta. Oczywiście ten zapis też musi zostać poddany szczegółowej analizie. Będą też zeznawać policjanci, którzy zatrzymywali Polaka i go przesłuchiwali. Musi być jasne, jak to wszystko wyglądało.
- Co się będzie dziś działo w sądzie?
- Stawię się wraz moim klientem. Sędzia zapyta, czy przyznaje się on do winny, na co Leszek odpowie, że oczywiście - nie. Wniosę równocześnie o przedstawienie kompletnego materiału dowodowego oraz zwolnienie klienta za kaucją lub poręczeniem. Następnym etapem, jeżeli strona oskarżenia nadal będzie obstawać przy swojej wersji, będzie wyłanianie ławy przysięgłych i proces.
- Niech pan powie, o co właściwie chodzi w tej sprawie? Dlaczego właściwie lublinianin jest sądzony?
- Dobre pytania. Moim zdaniem, jest to klasyczna pomyłka policji, która zatrzymała nie tego człowieka i nie za to, co mu zarzuca. Najprawdopodobniej doszło do totalnego niezrozumienia tego, co on im opowiadał na temat pożaru 3 czerwca 2005 roku, w jego imieniny. Wtedy inni bezdomni wzniecili ogień opalając kable elektryczne z izolacji, a Leszek K. telefonował po straż pożarną. Działania policji były pośpieszne i obarczone presją wyniku, ujęcia sprawcy tego głośnego w całym mieście i kraju pożaru.
- Jest pan optymistyczny co do finału sprawy?
- Oczywiście, że jestem.
- Pana dziadkowie przybyli do Ameryki z Polski, gdzie nazywali się Gajewscy. Czy można poznać jakieś szczegóły?
- Pochodzili z Podlasia. Byli polskimi Żydami. W Nowym Jorku przeszli imigracyjną epopeję w dzielnicy Lower East Side, gdzie osiedlało się wielu Żydów z tej części Europy. Niektórzy stawali się bardzo znani, jak choćby George Gershwin, ale większość to była biedota. Mój dziadek miał tylko wykształcenie podstawowe i był rzeźnikiem. W następnych pokoleniach następował już awans społeczny. Świadomość moich korzeni mam bardzo wyrazistą.
- Dlatego broni pan niewinnego Polaka?
- Broniłbym każdego, którego sprawa trafiłaby do mnie. Z Polską i Polakami wiąże mnie sentyment rodzinny. Nie mam też jakichkolwiek problemów ze stereotypami antypolskimi i za krzywdzące uważam tzw. "Polish Jokes", polskie kawały. Polaków uważam za ludzi uczciwych, odważnych, ciężko pracujących. Wnoszący swój wyraźny wkład w to, czym Ameryka jest dziś. Oczywiście zdarzają się ludzie zagubieni, jak Leszek K. Czym innym jest jednak zagubienie i problemy z radzeniem sobie, a czym innym ciężkie czyny kryminalne mu przypisywane.
- Był pan kiedyś w Polsce?
- Nie byłem, ale z radością wybiorę się do Lublina wraz z Leszkiem zaraz po jego uwolnieniu. Chętnie poznam jego rodzinę i w ogóle wasze miasto, o którym wiele słyszałem.