Rozmowa z dr Krzysztofem Żukiem, prezydentem Lublina, kandydatem na kolejną kadencję.
Jak pan przewiduje, znowu zwycięży w pierwszej turze?
Taki jest nasz plan i dlatego powstał Komitet Wyborczy Wyborców Krzysztof Żuk zawiązany wokół środowisk koalicji „15 października”. To oznacza, że mamy właściwie wszystkie siły demokratyczne obecnie rządzące krajem po stronie celu, jakim będzie dalszy, równie dynamiczny rozwój Lublina. Dziś na scenie politycznej mamy dwa obozy: z jednej strony PiS, który rządził Polską i doprowadził samorządy do stanu bliskiego utraty samodzielności finansowej i z drugiej strony obecna koalicja rządowa, która chce samorządy odbudować, również jeśli chodzi o samodzielność finansową. Potwierdzeniem tego są już trzykrotne spotkania z Ministrem Finansów i praca nad nową ustawą o dochodach jednostek samorządowych. Zawarcie sojuszu koalicji samorządowej na wybory samorządowe, ma taki cel, żeby w pierwszej turze rozstrzygnąć kwestię wyborów prezydenckich.
Robiliście wewnętrzne badania poparcia?
Nie robiliśmy. Odwołujemy się do tego, co przez 14 lat, w ciągu trzech ostatnich kadencji, udało się nam wspólnie osiągnąć w Lublinie. Mieszkańcy i mieszkanki widzą, jak zmienił się Lublin, sami mogą zdecydować, czy wolą oceniać efekty, czy obietnice. Mamy poczucie, że w znacznej części spełniliśmy oczekiwania Lublinian i mamy pomysł na kolejne lata. Przez ponad dwa lata w ramach Planów dla Dzielnic spotykaliśmy się z mieszkankami i mieszkańcami oraz Radami Dzielnic. Chodziliśmy po osiedlach przyglądając się wszystkim miejscom wymagającym interwencji, po to, żeby rozmawiać o remontach, inwestycjach, czy również o tzw. programach miękkich, które związane były z postulatami rozwoju kultury. To jest rzeczywista miara oceny ostatnich lat. Odbiór mieszkańców – zarówno tego co robiliśmy, jak i tego co wspólnie zdefiniowaliśmy na przyszłość, był bardzo pozytywny. Ten program, oparty w znakomitej większości o konsultacje z mieszkankami i mieszkańcami, będziemy realizować w kolejnych 5 latach.
Wspominał pan o szerokiej koalicji 15 października, ale w pewnym momencie kampanii ona bardzo trzeszczała. Czy nie obawia się Pan, że w radzie miasta będzie pan ciągle zmuszany, żeby ulegać naciskom.
To jest oczywiste, że prezydent sam miastem nie zarządza, potrzebuje do tego stabilnej większości w Radzie Miasta. Powstaniu KWW Krzysztof Żuk przyświecał wspólny cel, niezależnie od poglądów politycznych tych środowisk: Platformy Obywatelskiej, Lewicy, Polski 2050, PSL-u czy Wspólnego Lublina. Wszyscy podpisują się pod zaproponowaną przez nas Strategią Rozwoju Lublina. Mam za sobą trzy kadencje, w których musiałem wykazać się zdolnością do budowania porozumienia wokół spraw ważnych dla Lublina. Najtrudniej, nie ukrywam, było w pierwszej kadencji, kiedy nie mieliśmy większości w Radzie Miasta. Potem powstanie Wspólnego Lublina doprowadziło do wyłonienia w Radzie większości, która mogła skupić się na rozwijaniu miasta, a nie na politycznych sporach. W kolejnej kadencji tę strategię zgodnie realizowaliśmy.
Mam dużą zdolność do budowania porozumienia nawet wtedy, gdy czasami iskrzy w wymiarze politycznym. Koalicja wokół KWW Krzysztof Żuk, nie była zagrożona dzięki rozsądkowi liderów: Krzysztofa Hetmana z PSL-u, Jacka Burego z Polski 2050, czy Stanisława Kierońskiego z Lewicy. Sam, reprezentując Platformę, staram się rozumieć potrzebę kompromisów. Zawiązanie KWW Krzysztof Żuk jest niewątpliwie sukcesem wszystkich – bo to jest jedyny taki przykład w Polsce, gdzie wszystkie siły demokratyczne, które wygrały ostatnie wybory parlamentarne, postanowiły wziąć odpowiedzialność za miasto i wspólnie startować w wyborach samorządowych.
Mówi się, że podpadł pan swojemu środowisku politycznemu za pomnik Lecha Kaczyńskiego.
Pomnik Kaczyńskiego budzi emocje – nie ukrywam, że nawet we mnie, ale postawienie go należy rozpatrywać wyłącznie przez pryzmat twardego postrzegania prawa. Wiem, że niektórym tak wygodnie, ale proszę mnie nie łączyć z tym obiektem. Z punktu widzenia urzędu i przepisów: wpłynął wniosek o warunki zabudowy od fundacji, która ten pomnik chciała zlokalizować. Urząd ma obowiązek działać wg ścieżki, która jest twardo opisana w ustawie. W tym konkretnym przypadku nie można było odmówić lokalizacji pomnika, byłoby to rażącym naruszeniem prawa przez urzędnika, który prowadził postępowanie. Dowodem na to niech będą orzeczenia sądów, wydawane wskutek prób zaskarżania tej decyzji, które potwierdziły, że nie było podstaw do jej uchylenia. Jedyne środowisko, które odpowiada za lokalizację tego pomnika, to środowisko Prawa i Sprawiedliwości i Fundacji Solidarności Rodzin, która ostatecznie realizowała cały proces. Jeśli zapytamy, czy ten pomnik powinien tam być, prywatnie odpowiadam: nie. Ale z punktu widzenia prawa nie można było zablokować tej lokalizacji.
Czyli relacje z premierem Tuskiem ma pan dobre?
Byłem ministrem w rządzie Donalda Tuska w latach 2007–2009 i był to okres, w którym po tzw. pierwszym PiS-ie trzeba było porządkować sprawy ważne dla kraju. W tym czasie byłem odpowiedzialny za sektor gazowy, petrochemiczny, „ciężką chemię” i inne obszary gospodarki, które mi powierzano i moja praca była twardą realizacją zadań, które premier nam powierzył. Terminal w Świnoujściu, dywersyfikacja zaopatrzenia w gaz – to zostało zrealizowane zgodnie z oczekiwaniami premiera. Terminal został wybudowany, natomiast odebrany i otworzony przez nowy rząd. I patrząc na to od tej strony, to z Donaldem Tuskiem wiąże mnie więcej, niż niektórzy dzisiaj chcieliby widzieć.
Czy to Donald Tusk zaproponował panu pierwszy start na prezydenta Lublina?
Wtedy te dyskusje były bardziej skomplikowane, bo z Platformy odchodził Janusz Palikot. Jednocześnie Adam Wasilewski, jako prezydent miasta, postanowił nie kandydować, nie miał większości w Radzie Miasta i nie było mu łatwo. Ta kwestia, że będę kandydował i wracam tu na miejsce prezydenta, oczywiście była uzgadniana z kierownictwem Platformy. Natomiast decyzję trzeba było podjąć tu, w Lublinie. Zarówno w środowisku Platformy, jak i osób, które budowały nowy model zarządzania miastem, nową strategię rozwoju miasta. Wspólnie próbowaliśmy obudzić na nowo odpowiedzialność za Lublin i to się udało.
Pamięta pan emocje, jakie panu towarzyszyły po pierwszym zwycięstwie?
Bardziej niż radość, była świadomość, żeby nie zawieść ludzi. Wróciłem po dwóch latach pracy na stanowisku wiceministra – zaczynaliśmy tworzyć strefę ekonomiczną, realizowaliśmy część procesów inwestycyjnych i przygotowaliśmy się do absorpcji środków unijnych. Nie startowałem od zera. Dzięki wcześniejszej pracy w samorządzie, miałem dużą znajomość potrzeb miasta i wizję, jak na nie powinniśmy odpowiedzieć. Celem mojego powrotu była aktywizacja tych wszystkich, którzy chcieli za Lublin wziąć odpowiedzialność. Działaliśmy równolegle we wszystkich obszarach. Budowaliśmy podwaliny partycypacyjnego modelu zarządzania miastem, przy udziale wielu środowisk pisaliśmy Strategię Rozwoju Miasta, usprawnialiśmy i rozwijaliśmy system pomocy społecznej i usługi ważne dla mieszkanek i mieszkańców, związane z komunikacją, oświatą, miejscami w żłobkach i przedszkolach. Wtedy wykluwały się decyzje dotyczące dostępności komunikacyjnej, budowy lotniska, a wcześniej dróg ekspresowych. Spotkania na uczelniach miały pokazać potrzebny kierunek ewolucji naszych uniwersytetów i dyskusje na ile akademickość Lublina może być siłą rozwoju, a na ile to powinna być wprost adresowana do biznesu. To wszystko spowodowało, że już rok po wyborach, mieliśmy jasno sprecyzowaną Strategię Rozwoju Miasta do 2020 i zrealizowaliśmy ją do końca tamtej dekady.
Z tego pierwszego okresu pochodziło zwiększanie zadłużenia?
Przygotowywaliśmy się wówczas do nowego okresu programowania Unii Europejskiej, pisaliśmy projekty do dofinansowania i to był okres, w którym trzeba było mieć możliwość przyspieszania inwestycji, inaczej środki zewnętrzne na dofinansowanie by przepadły. Stąd umowy na linię kredytową z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym i z Bankiem Rozwoju Rady Europy, gwarantującym najniższe możliwe koszty kredytów. Dzięki temu mogliśmy realizować inwestycje nie czekając na rozliczenia z funduszami europejskimi, bo one przychodziły zazwyczaj później. Nie traciliśmy czasu, uruchamialiśmy lokomotywy, które stały się bazą późniejszego, dynamicznego rozwoju miasta.
Po 14 latach czuje pan zadowolenie?
Z całą pewnością mam poczucie satysfakcji porównując Lublin z 2010 i 2024 r. Skorzystaliśmy z każdej możliwości, jaka była w zasięgu Lublina. Pamiętam moment, gdy wspólnie z dziennikarzami stałem na początku ul. Mełgiewskiej, pokazując projekt przebudowy. Chwasty i krzaki były wyższe ode mnie, a wiele osób wątpiło, czy to się uda. Fundusze europejskie pokrywały tylko ok. 30 proc. wartości projektu, który wówczas sięgał ponad 110 mln zł. Wydawało się, że to jest zadanie, które przekracza nasze możliwości. Uruchomiliśmy jednak linię kredytową, zaczęliśmy całą okolicę przebudowywać, wykorzystując środki Europejskiego Banku Inwestycyjnego, a potem minister Elżbieta Bieńkowska zwiększyła nam dofinansowanie ze źródeł, których nie wykorzystały inne podmioty. Ostatecznie mieliśmy przy tej inwestycji ok. 100 mln zł środków zewnętrznych. Można powiedzieć, że wybudowaliśmy ul. Mełgiewską niemal „za darmo”.
Dlaczego było to tak ważne, że o tym pan wspomina?
To doskonały przykład tego, jak inwestycje miasta wpływają na całą przestrzeń, w której są zlokalizowane. Przy ul. Mełgiewskiej, po przebudowie, bardzo szybko zaczęły wyrastać tam firmy i centra logistyczne. To jest oczywiste, że nowoczesna infrastruktura przyciąga biznes i dzisiaj Lublin dzięki różnym inwestycjom, między innymi budowie S17 i S19, jest jednym z głównych centrów logistycznych w Polsce. Innym przykładem jest port lotniczy. Długo zastanawialiśmy się czy go budować, bo około 500 mln zł na tamten okres to była gigantyczna kwota. Nadal z tego tytułu mamy rocznie obciążenie dla budżetu miasta rzędu 20 mln zł. Ale port lotniczy dziś przez inwestorów jest traktowany jako niezbędny warunek lokowania tu inwestycji, pozwalający także już obecnym tu firmom otwierać się na świat.
Zapowiada pan budowę nowej strefy ekonomicznej?
Strefa, którą wybudowaliśmy w pierwszej mojej kadencji, czyli ponad 110 ha, została już zagospodarowana przez przedsiębiorców. Nie da się już w Lublinie pozyskać tak wielkiego obszaru, dlatego przyjęliśmy strategię tworzenia ministref. Dobrym przykładem jest rozbudowa Lubelli, poprzedzona długimi rozmowami z zarządem Maspexu. Było ryzyko, ze Lubella, dająca miejsca pracy naszym mieszkankom i mieszkańcom, zostanie stąd przeniesiona, gdyby nie dostała możliwości rozwoju. Stąd zabezpieczenia planistyczne, ale również wykonanie infrastruktury drogowej – mówię tu o ul. Wrotkowskiej i wpięciu Lubelli w sieć dróg. Dzięki tak dobrej współpracy zakład nie został przeniesiony na południe Polski, a inwestycje Maspexu w Lublinie sięgnęły prawie 300 mln zł. Podobne centra mamy przy ul. Budowlanej, na terenie byłej Fabryki Samochodów, czy przy ul. Turystycznej, gdzie tworzone są przez przedsiębiorstwa, przy wsparciu miasta. Natomiast główną strefę na Felinie budowaliśmy od podstaw. Uzbrajanie jej było bardzo kosztowne, wydaliśmy więcej niż 110 mln zł, angażując jednocześnie w ten proces spółki gazowe i energetyczne, które dołożyły swoją infrastrukturę. To był przykład wspólnej odpowiedzialności za miasto i za region. Staram się porozumieć w każdej sprawie ważnej dla Lublina i całego regionu.
Ile potrzeba byłoby milionów, żeby infrastruktura drogowa w Lublinie nie pozostawała w tyle?
Jest kilka uwarunkowań: poza drogami dojazdowymi do obwodnicy, które trzeba było wykonać w pierwszej kolejności i stworzeniu wewnętrznych ringów, które pozwalają ominąć śródmieście i dają połączenia z dzielnicami, nie dało się zrealizować w całości infrastruktury drogowej, bo dróg powiatowych i gminnych nie można realizować z funduszy europejskich już od 2013 r. Wykorzystaliśmy za to na ten cel wszystkie źródła finansowania związane z transportem zbiorowym, gdzie warunkiem dofinansowania była trakcja trolejbusowa, czy buspasy. Jeśli dziś ktoś wytyka, że mamy buspasy, chociaż nie są one potrzebne, to powtórzę, że bez stworzenia buspasów nie mielibyśmy dofinansowania na budowę Męczenników Majdanka, Muzycznej, Racławickich, Lubelskiego Lipca czy Grygowej. Budowa buspasów była wymogiem do uzyskania dofinansowania. Inne drogi, o których budowę wnioskują mieszkańcy, wymagają finansowania ze środków własnych lub kredytów i sukcesywnie wpisujemy je do budżetów.
Trzeba pamiętać, że w ostatnich latach rząd Morawieckiego nie tylko zabierał samorządom środki poprzez zmiany w systemie podatkowym, ale też kasował nas ze wszystkich programów umożliwiających dofinansowanie, przekazując dotacje tym samorządom, w których rządzili ludzie związani z PiS. Poza pojedynczymi przypadkami, wnioski Lublina były z góry odrzucane. Co więcej, wskutek Polskiego Ładu Lublin utracił ponad 320 mln dochodów, za tę kwotę wyremontowalibyśmy prawie wszystkie ulice w Lublinie.
W niektórych przypadkach warto jednak poczekać na środki zewnętrzne, bo wiemy, że pozwolą nam realizować konkretne projekty. Przykładem jest przebudowa ulicy Zana, czeka na uruchomienie nowego programu dla Polski Wschodniej. Ta inwestycja będzie kosztować blisko 20 mln zł i szkoda realizować to zadanie ze środków własnych, skoro za chwilę można na to dostać dofinansowanie unijne. Podobnym przykładem jest skrzyżowanie al. Andersa – Turystyczna – Mełgiewska. W tym programie finansowania mamy już 200 mln zł wstępnie przypisanych dla Lublina, jako miasta wojewódzkiego, a będziemy starali się o zwiększenie tej kwoty.
Ale dziury nadal są. Zwłaszcza na osiedlach.
Tu warto podkreślić, że wiele osiedlowych ulic, które powszechnie są uznawane za miejskie, to tereny spółdzielcze i prywatne. Część dróg czeka też na modernizację, które nakładamy na inwestorów czy deweloperów. I choć w każdym budżecie od kilkunastu lat jest długa lista inwestycji w drogi w najbliższym otoczeniu lublinian, mamy świadomość jak wiele jeszcze w tym obszarze musimy zrobić. Oczekiwania mieszkanek i mieszkańców są duże, szczególnie po tej zimie, gdy przy zmiennej pogodzie nawierzchnia na zmianę zamarzała i odmarzała, powodując rozkruszanie asfaltu. To wygenerowało potrzebę remontów na kwotę 50 – 70 mln zł. W pierwszej kolejności doraźnie naprawialiśmy pozimowe dziury, teraz, wraz poprawą pogody, będziemy kłaść nowy asfalt. Tak będzie na całej długości al. Witosa, potrzeba nam na to ok. 20 mln zł. Z kolei wymiana na odcinku ok. 300 m ul. Prusa będzie kosztować ok. 1 mln zł.
Inny temat - gdy rozpocząłem pierwszą kadencję w 2010 r. okazało, że od 30 lat nikt nie wyremontował w Lublinie żadnego wiaduktu. To spadło na nasze barki, ale sukcesywnie modernizujemy obiekt za obiektem.
Jakie planuje pan dalsze kierunki rozwoju?
Myślę o rozwoju Lublina, jak o symbolicznej budowie domu. W pierwszej kadencji tworzyliśmy jego fundamenty. To była poprawa dostępności komunikacyjnej i dostępności podstawowej infrastruktury. W drugiej kadencji budowaliśmy symboliczne ściany i stropy – tworzyliśmy obiekty sportowe, kulturalne i społeczne, które rozwijały ofertę miasta w tych obszarach. W tym czasie powstał stadion Arena Lublin, Aqua Lublin, czy stadion lekkoatletyczny. Trzecia kadencja to urządzanie tego symbolicznego domu, żeby w Lublinie wszystkim żyło się dobrze. Przez te lata na inwestycje przeznaczyliśmy prawie 6 mld zł, z czego 3,5 mld zł pozyskaliśmy z funduszy europejskich. Zrealizowaliśmy szereg działań służących rozwojowi lubelskiej kultury, tworzących bazę sportową i infrastrukturę społeczną. Odwołując się ponownie do tej symboliki domu, jakim jest Lublin – dziś jesteśmy na etapie troski o to, co najważniejsze dla mieszkańców w ich najbliższym otoczeniu. Rozmawialiśmy o tym w ramach Planów dla Dzielnic. To budowa nowych szkół w rozbudowujących się osiedlach: na Ponikwodzie, Czubach, czy Szerokim, ale też na Sławinie i Felinie, uwzględniając kierunek rozwoju budownictwa mieszkaniowego w tych częściach miasta. Bardzo ważne są nowe skwery, parki, zieleńce, miejsca rekreacji i aktywności obywatelskiej. Mamy bardzo ciekawe programy: urządzania zieleni wokół szkół, wspierania ogrodów działkowych czy tworzenia ogrodów społecznych. Czekamy na uruchomienie środków na urządzenie Błoni pod Zamkiem, a za chwilę będziemy modernizować Park Bronowicki. Mamy koncepcję rewitalizacji doliny Bystrzycy, ale też szereg projektów zgłaszanych przez Rady Dzielnic, mieszkanki i mieszkańców. Przygotowujemy się do zwiększenia już od września częstotliwości kursowania komunikacji miejskiej. Musimy już kupować nowe autobusy, hybrydowe i wodorowe, by utrzymać jakość miejskiego taboru.
A co z finansowaniem sportu?
Tu idziemy dwutorowo. Wspieramy mistrzów, ale też pomagamy realizować dziecięce marzenia sportowe. Dzięki wsparciu miasta, dziś mamy 7 dyscyplin w najwyższych klasach rozgrywkowych. Pomogliśmy wszystkim klubom ustabilizować ich sytuację i znaleźć sponsorów, cały czas utrzymując też dofinansowanie z budżetu Lublina. Jednocześnie dofinansowujemy szkolenie młodych kadr i pomagamy w rozwijaniu sportowych pasji uczniów z lubelskich szkół i klubów młodzieżowych.
Nie wspomnieliśmy jeszcze o gospodarce. Jakie są Pana priorytety w tym zakresie?
Gospodarka ma w mieście głównego partnera do rozwoju. Zbudowaliśmy infrastrukturę zapewniającą dobre warunki do rozwoju lubelskich przedsiębiorstw i zachęcającą nowych inwestorów do lokowania swojej działalności w Lublinie. Pokazujemy inwestorom, że mamy na rynku dobrych pracowników, zaplecze edukacyjne i niezbędną dostępność komunikacyjną. Wskazaliśmy branże priorytetowe, których rozwój wspieramy, bo są one kołem zamachowym rozwoju gospodarczego Lublina. Doskonałym przykładem jest tu sektor IT, który w ostatnich latach stworzył w naszym mieście kilkanaście tysięcy wysokopłatnych miejsc pracy.
Patrząc na kilkunastoletnią pana funkcję w samorządzie, patrząc na funkcję prezydenta jaką w Rzeszowie prawie przez 20 lat pełnił zmarły w 2022r. Tadeusz Ferenc, jak pan skomentuje wprowadzenie dwukadencyjności?
Wprowadzenie dwukadencyjności to działanie czysto polityczne. Już nie wspomnę o tym, że jest niekonstytucyjne i sprzeczne z ideą samorządności. Kadencyjność pozbawia miasta tych liderów, którzy mają silny mandat społeczny, wygrywając kolejne wybory. Wspomniał pan prezydenta Ferenca, ja wspomnę jeszcze prezydenta Wojciecha Szczurka, który od 1998 roku pełni funkcje prezydenta Gdyni i jest symbolem zmian, jakie zaszły w tym mieście. I Gdynia, robotnicze miasto, przy wielkim Gdańsku, przy bogatym Sopocie, wybiła się dzięki niemu na samodzielność. Potrafił on budować współpracę ze wszystkimi, po to, żeby rozwijać to miasto. Jeśli podamy te dwa przykłady Prezydentów: Ferenca i Szczurka, zarządzających Rzeszowem i Gdynią przez wiele lat, to wyraźnie widać, że ta kadencyjność wyznaczona w ustawie, traktowana tak zerojedynkowo, jest wyraźnie szkodliwa.
Jak wygląda dzień takiego wielokadencyjnego prezydenta?
Zawsze jest bardzo intensywnie. Mnóstwo spotkań z każdego obszaru. Rozwiązywanie problemów i różnego rodzaju kryzysów. Mnóstwo dokumentacji, która nie jest tylko symbolicznym „papierkiem”, ale to konkretne decyzje wpływające na miasto. Każdy dzień jest inny, każdy przynosi nowe wyzwania. Na pewno nigdy nie jest nudno.
Od 8?
Tak, zwykle od ósmej do późnych godzin, nawet nie wieczornych, ale nocnych.
Niedziele, soboty i święta?
Tak, prezydent nie ma dni wolnych. Nawet w nocy często zdarzają się telefony dotyczące różnych wydarzeń, czy sytuacji kryzysowych.
Urlopy pan wykorzystuje w pełni?
Staram się znaleźć czas na odpoczynek, choć nie jest to łatwe. Urlop wykorzystuję, ale i tak zawsze jestem pod telefonem, nawet nie chciałbym być odcięty od spraw miasta. Co więcej, reprezentuję samorządy w relacjach z rządem. Jestem współprzewodniczącym Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego, przewodniczącym zespołu ds. finansów publicznych, a oprócz tego członkiem zarządu Unii Metropolii Polskich oraz wiceprezesem Związku Miast Polskich. Łatwo się domyśleć, jakiego zaangażowania wymaga to z mojej strony.
Z tego co wiem, wykłada też Pan na uczelni? Po co to Panu?
Tak, zwykle w weekendy, w sobotę i niedzielę prowadzę zajęcia ze studentami zaocznymi, mam bardzo dużo seminarzystów. Często zarywam noce sprawdzając prace magisterskie. Bardzo lubię spotkania ze studentami. Taka była moja pierwsza praca, po skończeniu studiów, jako asystent, wykładałem na uczelniach. Chyba nie potrafię z tego zrezygnować. Jestem typem pracoholika. Najlepiej czuję się, jak mam za dużo pracy.
Mało czasu dla siebie?
Tak, zdecydowanie za mało, ale staram się wygospodarować choćby krótkie chwile dla rodziny. Wspólnie spacerujemy, jeździmy na rowerze, spędzamy czas na świeżym powietrzu.