Budownictwo, handel, ośrodki wczasowe, mała gastronomia – tam w sezonie letnim kwitnie praca na „czarno”. Bezkarni czują się także właściciele piekarni, bo myślą, że nocą, kiedy produkcja idzie pełną parą, nikomu nie będzie się chciało przychodzić na kontrole.
– W całym kraju to ogromna szara strefa, która dotyczy nawet 1, 3 mln osób. A im biedniejszy region, tym problem większy. Na Lubelszczyźnie ujawniono w minionym roku najwięcej przypadków pracy „na czarno” – mówi Zbigniew Lis, kierownik oddziału kontroli legalności zatrudnienia w Urzędzie Wojewódzkim.
Minimalna grzywna dla pracodawcy, który nie podpisał z pracownikiem umowy, to 3 tys. zł. Ale karani są też pracownicy. Najmniejsza grzywna dla cudzoziemca to 1 tys. zł, a dla bezrobotnego 500 zł. Wszyscy mogą maksymalnie zapłacić nawet po 5 tys. zł. W minionym półroczu sąd grodzki wymierzył 126 grzywien na kwotę 95 tys. zł. Aż 165 nielegalnie pracujących osób utraciło status bezrobotnego.
– Wiem, że w każdej chwili mogą wpaść na kontrolę. Jeśli nawet wpadnę, to wolę zapłacić grzywnę, niż co miesiąc bulić ZUS i podatki – mówi właściciel niewielkiej firmy remontowej z Lublina. – Szef ma w biurku podpisaną umowę zlecenie na wypadek gdyby przyszła kontrola – mówi Waldek, murarz. – Dał nam do wyboru: albo mamy normalną umowę i niecałe 700 złotych na rękę, albo pracujemy bez umowy i dostajemy prawie dwa razy tyle.
Halina Proskura, Okręgowy Inspektor Pracy twierdzi, że wykrycie „czarnego” zatrudnienia nie jest proste, bo obie strony godzą się na ten układ. – Pracownicy kryją swoich szefów. A my musimy mieć jakiś sygnał o nieprawidłowościach.
– To oczywiście nienormalna sytuacja. Może ją rozwiązać jedynie milion nowych miejsc pracy. A te powstaną, kiedy będą bodźce podatkowe dla przedsiębiorców – uważa dr Jacek Sobczak, wiceprezes Lubelskiego Forum Pracodawców.