Nowy stadion żużlowy za 180 mln zł jest potrzebny Lublinowi jak zającowi dzwonek na polowaniu. Gdy prezydent miasta i jego radni z klubu w Radzie Miasta załamują ręce, że jest mniej pieniędzy w budżecie, bo dobra zmiana zabrała je m.in. z PITów; gdy w związku z tym brakuje pieniędzy na podstawowe zadania miasta jak transport zbiorowy czy edukacja, to ekstrawaganckie wydatki powinny zejść na drugi plan.
Problem w tym, że o refleksję w Ratuszu raczej będzie ciężko. Bo kibic żużlowy jest rozpoznawalny i działa w grupie, mimo że czasami ta grupa, jak ostatnio podczas nadzwyczajnej sesji, nie jest specjalnie liczna. Podatnik, który nie chodzi na żużel, a ma się zrzucić na nową arenę, też występuje stadnie, ale nie jest tak dobrze zorganizowany i nie nosi na co dzień żółtej koszulki, więc czasami trudno go dostrzec na ulicy. On też ma jednak swoje oczekiwania względem miasta i budżetu, do którego skrzętnie się co roku dokłada. Szczególnie że mieszka tu na co dzień, a nie – jak to bywa – jest kibicem napływowym, który swoje podatki płaci w innych gminach.
W niedawnym oświadczeniu zarządu żużlowego klubu mogliśmy znaleźć, oprócz solennych zapewnień, że Lublin to żużel, wiele fantastycznych liczb, w tym przede wszystkim iluż to mamy kibiców, tych policzalnych i wirtualnych. I klubowi wyszło, że jest ich tak wielu, że trzeba by z pięć stadionów, żeby ich wszystkich pomieścić. A ponieważ dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, to o tym, ile podatnik ma się dorzucić do żużlowego interesu, w oświadczeniu klubu nie ma ani słowa. I choć rzeczywiście dżentelmeni o takich błahych rzeczach nie dyskutują, to już podatnicy – a i owszem, nawet powinni, szczególnie jeśli chce się im wyciągnąć z kieszeni nawet ponad tysiąc złotych na głowę na kolejny po Arenie stadion.
Prezydent wygrał wybory, ma wierną, totalną koalicję w Radzie Miasta, więc w sumie nie musi się przejmować takimi drobiazgami jak konsultacje społeczne dotyczące i sensu takiego wydatku, i lokalizacji nowego obiektu. Zresztą, jak uczy doświadczenie, partycypacja społeczna w zarządzaniu miastem, w podpowiadaniu optymalnych rozwiązań, jest w Lublinie rozumiana tak, jak akurat pasuje Ratuszowi do bieżącej polityki.
Co zatem zrobić z tym fantem? Pisałem o tym ponad rok temu, i nadal to podtrzymuję, że jedynym sensownym i najtańszym rozwiązaniem jest modernizacja stadionu przy al. Zygmuntowskich. Wydawanie 180 mln zł na nowy obiekt jest zwykłą rozrzutnością, tym bardziej że zaraz, jak w przypadku renowacji Parku Ludowego czy budowy szkoły przy Berylowej, okaże się, że te 180 mln to tak naprawdę 200, a może nawet 220 mln zł (bo rośnie płaca minimalna, inflacja sięga 4,4 proc., drożeją materiały i usługi itp.). Już teraz lubelscy podatnicy hojnie sponsorują żużlowy klub, płacąc mu co roku 4 mln zł w ramach promocji Lublina podczas rozgrywek. A ile będzie kosztować roczne utrzymanie stadionu? Ile osób i firm trzeba będzie wynająć do jego bieżącej obsługi i ile za to zapłacimy?
Zanim znów puści się oko do kibiców, warto na spokojnie siąść z kalkulatorem i na chłodno policzyć, czy nas na to wszystko stać.