Wiele osób myśli, że to stary, zamknięty już kościół rzymskokatolicki. A to jedyna w Lublinie parafia mariawitów. I cały czas odbywają się tam jeszcze nabożeństwa. Świątynia żyje, chociaż z każdym rokiem coraz gorzej.
Lubelscy mariawici początkowo działali na Czwartku, w kościele św. Mikołaja. Robili to jednak w ukryciu, bo obawiali się władz carskich. Zostali stamtąd wyrzuceni w 1906 roku, kiedy Kościół rzymskokatolicki nałożył na nich ekskomunikę. Wtedy przenieśli się na dzisiejsze miejsce. Kościół powstał w dwa miesiące. Prace rozpoczęły się we wrześniu, a już 9 grudnia został poświęcony. Początkowo do parafii należało blisko 3 tys. ludzi. W okolicach miasta były jeszcze trzy filie, z których dzisiaj ledwo działają dwie.
- Sam jeżdżę odprawiać nabożeństwa do kaplicy w Markuszowie - dodaje ks. Rosiak. - Po filii w Chmielu pozostał tylko cmentarz. W Kijanach kapłan jest na miejscu.
Na osiedlu Lipińskiego została już tylko jedna mariawitka. Wszyscy inni już dawno umarli. Brak wiernych, to największa bolączka ks. Rosiaka. No i finanse. - Jesteśmy biedną parafią, utrzymujemy się z bożej łaski - mówi. - Cechą naszego kościoła jest to, że nie pobieramy opłat za sakramenty, jak to się dzieje w parafiach rzymskokatolickich. Nie chodzę też z tacą w czasie mszy. Stoję sobie spokojnie z boku. Jak ktoś chce, to wrzuca parę złotych. Ja mam jeszcze kilkaset złotych renty. I to wszystko.
Na Kalinówce mariawici mają swój cmentarz. Miejsce można tam dostać za darmo, ale oprócz nich nikt nie chce się tam chować. - Może ziemia jest dla ludzi za słabo poświęcona - zastanawia się ks. Rosiak. - Zdarza się za to, że przychodzą młodzi z prośbą o udzielenie ślubu. Dwa tygodnie temu w sobotę dawałem go ludziom z Kościoła rzymskokatolickiego. Przyszli tutaj, bo nie stać ich było na ślub we własnych parafiach. Ale to rzadkość, coraz mniej się tutaj dzieje.