Ten protest jest po to, żeby pociągi nie znikły zupełnie - mówili kolejarze. Ale nie przekonali pasażerów. Zwłaszcza tych, którzy z pociągów wysiadali kilkaset metrów od dworca czy spędzili ponad godzinę w poczekalni lub w zimnym pociągu stojącym na peronie.
- Jedziemy z rodziną do Koszalina - denerwował się z kolei pan Kacper z Kraśnika. - Przesiadkę mamy w Warszawie. Ale na pewno nie zdążymy. Następny nad morze to InterCity. A to inna spółka, czy mam kupić nowy bilet? Chciałem, żeby coś zrobili z tym biletem, ale w kasie usłyszałem, że pieczątkę ma kierowniczka, a ona jest na strajku. I co ja teraz mam zrobić?
- Jak dziś nie postoimy na torach, to już wkrótce nie będzie żadnych pociągów - odpowiadali na zarzuty protestujący kolejarze. - Są tacy, którzy latami jeździli pociągiem, a teraz nie mogą, bo tych pociągów już nie ma. Zniknęły z rozkładu jazdy. I będą znikać następne.
Tory w Lublinie blokowało - według różnych wyliczeń - od 300 do 500 kolejarzy. Przyjechali tu z całego województwa: Zamościa, Łukowa, Chełma, Terespola. Była też delegacja z Gdyni.
- Chcemy otworzyć oczy władzy na problemy kolejarzy - mówili stojący na torach. - Nie wiemy, czy to coś da. Ale próbować zawsze trzeba. I mieć nadzieję.
Kolejarze protestują przeciwko polityce rządu i lubelskiego Urzędu Marszałkowskiego. - Gdzie są obiecane dotacje? - pytają.
Wczorajszy strajk to dopiero początek. Związkowcy grożą strajkiem generalnym. Dojdzie do niego, jeśli rząd nie zagwarantuje związkowcom dopłat do przewozów regionalnych w wysokości, jakiej żądają kolejarze. Związkowcom nie podoba się także podział spółki PKP Przewozy Regionalne na mniejsze, finansowane przez samorządy.
- Ale na pewno nie zaczniemy strajku w czasie świąt - obiecuje Adam Szczerbatko, rzecznik protestujących kolejarzy z regionu lubelskiego.
Na dziś zaplanowano rozmowy związkowców, strony rządowej i władz PKP.
Wczoraj w Lublinie z podróży pociągiem zrezygnowało 68 osób. Tyle biletów, po potrąceniu 10 proc. ich wartości, przyjęto z powrotem w kasach dworca.