Szefowie struktur SLD przegrani w wyborach samorządowych powinni jak najszybciej podać się do dymisji – zapowiedział premier Leszek Miller. Działacze sojuszu na Lubelszczyźnie sami nie zdecydują się na taki krok. Czekają na ocenę kolegów partyjnych. A porażkę starają się przekuć w sukces.
Wobec osób, „które spowodowały pogorszenie wyniku wyborczego”, należy wyciągnąć konsekwencje personalne. Taką decyzję podjęła w niedzielę Rada Krajowa SLD. Sam premier nalegał, by powyborcze rozliczenia odbyły się jak najszybciej.
Nie wyjdę przed orkiestrę
– Nie czuję się przegrany. Otrzymałem w drugiej turze wyborów prezydenckich ponad 6 tys. głosów. W wyborach do Rady Miejskiej zaś najwięcej głosów, bo około 660 – argumentuje Witold Tkaczyk, były kandydat na prezydenta Zamościa, a jednocześnie szef lokalnego SLD. Czy poda się do dymisji? – Poczekam na ocenę kolegów w sprawie wyborów – zapowiada.
Podobnie mówią inni działacze Sojuszu. – Jak koledzy uznają, że to ja jestem odpowiedzialny za taki wynik i z tego powodu powinienem ponieść konsekwencje, to nie będę protestował. Ale sam przed orkiestrę nie będę wychodził.
Już za cztery lata
– Nie załamujmy rąk – apeluje Marian Tywoniuk, sekretarz miejscowej organizacji SLD. – Matuszczak ma dopiero 40 lat i niebagatelne samorządowe i polityczne doświadczenie. Uważam, że za cztery lata znowu będzie liczącym się kandydatem.
Poza tym na korzyść Matuszczaka ma przemawiać to, że w wyborach prezydenckich zdobył 15 proc. głosów więcej niż cała chełmska lewica startująca do Rady Miejskiej. Tywoniuk podkreśla również, że to właśnie koalicja SLD–UP wprowadziła do rady najwięcej swoich kandydatów. Ale za mało, by rządzić.
Spadło, ale się utrzymało
Z kolei pierwszy wynik partia zanotowała w Sejmiku Wojewódzkim. Jednak zwycięstwo nie zapewniło jej samodzielnej władzy. I nadal nie wiadomo, czy w ogóle uda się jej przejąć stery w województwie.
Nie najgorzej koalicja SLD–UP wypadła także w mniejszych miejscowościach. – W większości powiatów poparcie dla nas spadło o kilka procent. Ale dzięki metodzie dzielenia mandatów, która preferuje duże ugrupowania oraz większemu rozdrobnieniu sceny politycznej w porównaniu z poprzednimi wyborami, nasze wpływy w takich miejscowościach utrzymały się na podobnym poziomie – komentują działacze sojuszu.
Dają przykład powiatu włodawskiego. W porównaniu z 1998 r. poparcie dla sojuszu spadło z 40 proc. do 24 proc. Mimo to lewica ma swojego starostę i największy klub w radzie. Na tym nie koniec. Na siedmiu wójtów, czterech nosi legitymacje SLD.
Zwolenników partii premiera Leszka Millera ubyło także w powiecie łęczyńskim. I to aż o siedem procent. Nie przeszkodziło to jednak, by w tych wyborach burmistrzem Łęcznej został człowiek lewicy.
Sądna niedziela
– Na wynik wyborów wpływała przecież też sytuacja gospodarcza – przekonuje Bajkowski.
Lubelski SLD powyborczy remanent przeprowadzi 1 grudnia. Wówczas zbierze się Rada Wojewódzka SLD. – Porównamy wyniki z tymi, które uzyskaliśmy cztery lata temu. Ustalimy, nad czym musimy popracować. Podejmiemy właściwe decyzje – zapowiada Franciszek Piątkowski z lubelskiego SLD.
Jednak powyborczy remanent nie zostanie przeprowadzony do końca. 1 grudnia nie należy się bowiem spodziewać zmiany szefa lubelskiej lewicy. I to mimo to, że w poniedziałek prezydent Aleksander Kwaśniewski zaapelował do ministra sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka, by jak najszybciej zrezygnował z przewodzenia lubelskiemu SLD. Zdaniem prezydenta nie można dobrze wypełniać dwóch tak odpowiedzialnych zadań. Minister Kurczuk jeszcze przed wyborami samorządowymi deklarował oddanie władzy. Nie chciał jednak komentować opinii prezydenta Kwaśniewskiego.
Zatem odejścia Kurczuka należy się spodziewać najwcześniej na przełomie roku. Nowy szef lubelskiego SLD (wśród kandydatów na przewodniczącego wymieniani są m.in. Mirosław Złomaniec, Marek Tęcza i Krzysztof Szydłowski) będzie rządził partią tylko rok. W 2003 r. kończy się kadencja obecnych władz lubelskiego sojuszu.
Katarzyna Lewandowska,