Przyczepiona do balonów podobizna Radosława Sikorskiego zaplątała się w gałęzie drzewa przy Krakowskim Przedmieściu. I narobiła kłopotu proboszczowi parafii ewangelickiej.
Sznurki łączące tekturowego Sikorskiego z balonami najpierw zaplątały się w sygnalizator przy przejściu dla pieszych. Oswobodzony minister przeleciał kilka metrów i przyczepił się do lusterka miejskiego autobusu. Nie na długo. Później wzbił się w górę, doleciał do drzewa przy Sądzie Okręgowym. Przez noc przeleciał na inne drzewo, przy murku z kwiatami. Tu utknął na dobre.
Przebierającego nogami na wietrze "Sikorskiego” oglądali przed południem miejscy strażnicy. – Nie mamy podstaw do tego, by traktować to jako wykroczenie, nie da się tego uznać za zaśmiecanie terenu – mówi Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej.
Byliśmy szybsi od strażników. – Nie miałem takiej świadomości – dziwi się ks. Dariusz Chwastek, proboszcz parafii. O sprawie dowiedział się od nas. – Zaraz wyjdę i obejrzę nasze obejście. Jeśli da się zdjąć to z drzewa, to zdejmiemy. Jeśli nie, to poszukamy kogoś, kto nam w tym pomoże. Na pewno nie zignorujemy tego faktu, bo jesteśmy ostatnimi, którzy chcieliby być posądzani o prowokacyjne zachowania.
O ile Sikorski wisi legalnie, o tyle niezbyt legalnie leciał. – Teoretycznie organizatorzy takiego wydarzenia planując wypuszczanie w powietrze balonów powinni zgłosić to Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej – stwierdza Marta Chylińska, rzecznik Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
– Nie uzgadnialiśmy tego – przyznaje Krzysztof Choina z Zarządu Regionu Środkowowschodniego NSZZ „Solidarność”. – Jeśli chodzi o tego ministra to mieliśmy informację, że już odleciał. Sprawdzimy to i postaramy się skierować go dalej, albo zdjąć.