Od środy sanepid próbuje zamknąć sklep z dopalaczami w centrum miasta. Bez skutku. Inspektorzy zabezpieczyli już setki opakowań z niebezpiecznymi używkami.
Policja zawiadomiła o tym sanepid. – Kontrola potwierdziła podejrzenia, że firma wprowadza do obrotu środki zastępcze, czyli tzw. dopalacze – poinformowała w piątek Irmina Nikiel, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Lublinie. – Zabezpieczyliśmy już ponad 400 opakowań. Przekazaliśmy je policji. Wydaliśmy decyzję zakazującą wprowadzania tych środków do obrotu i nakazującą zaprzestanie prowadzenia działalności. Pracownik sklepu odmówił przyjęcia tej decyzji.
Inspektorzy sanepidu po raz pierwszy byli na miejscu w środę. W czwartek pracownicy PSSE wrócili na Furmańską. Sklep nadal działał. W piątek sytuacja się powtórzyła. Inspektorzy sanepidu ponownie, w asyście policji, zabezpieczył znalezione w sklepie dopalacze. Tym razem ponad 150 opakowań.
– Kiedy będzie otwarte? – dopytywali nastoletni klienci, którzy przyszli do sklepu w czasie gdy trwała kontrola.
Tym razem w sklepie też nikt nie przyjął decyzji sanepidu o zamknięciu. – Pracownik powiedział, że odmawia przyjęcia dokumentów. I już – relacjonują inspektorzy sanepidu.
– Przyjmowanie dopalaczy stanowi śmiertelne zagrożenie. Są gorsze od narkotyków, bo w przypadku narkotyków, wiemy jak działają, a dopalacze są produkowane w tak amatorski sposób i są tak nieprzewidywalne, że mogą spowodować nawet śmierć – ostrzega dyr. Nikiel.
Sklep przy ul. Furmańskiej działa w lokalu wynajmowanym przez prywatną osobę. Sanepid tłumaczy, że za nieprzyjęcie decyzji o zamknięciu sklepu może nałożyć karę grzywny. W przypadku osoby prywatnej taka kara może sięgnąć 10 tys. zł, a dla spółki może być nawet pięć razy większa.
Druga kara, która spotka sklep, wynika z ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. – Za wprowadzanie do obrotu środków zastępczych (dopalaczy – przyp. red.) grozi kara grzywny w wysokości od 20 tys. do 1 mln zł – mówi dyr. Nikiel.
Próbowaliśmy skontaktować się z firmami, do których należy sklep. Zadzwoniliśmy pod numer znaleziony w Internecie. – To nie ta firma. To biuro rachunkowe – usłyszeliśmy.