Posypały się mandaty za jazdę rowerem po chodniku. Tak, jak zapowiadał Ratusz. Po tej zapowiedzi zirytowani rowerzyści zaprosili prezydenta do wspólnej przejażdżki, by udowodnić, że nie zawsze można uniknąć jazdy po chodniku. Prezydent nie podjął wyzwania. Woli przejażdżkę na własnych warunkach.
Ostrzejsze podejście do rowerzystów jeżdżących po chodniku zapowiedziano pod koniec czerwca. Do tego czasu Straż Miejska zdążyła wystawić 14 mandatów. Tyle osób ukarano przez pierwsze trzy miesiące sezonu rowerowego mierzonego od początku kwietnia. Potem prezydent ogłosił zaostrzenie działań i już widać to w statystykach, bo w ciągu miesiąca – i to niecałego – liczba mandatów zdążyła się podwoić.
– 12 wystawiliśmy za przejeżdżanie rowerem przez przejście dla pieszych, 18 za jazdę po chodniku, a jeden za jazdę chodnikiem ul. Lubartowskiej bez trzymania kierownicy, chociaż przepisy wymagają trzymania jej przynajmniej jedną ręką – mówi Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej.
Za jazdę po chodniku taryfikator przewiduje 50 zł, tyle samo za jazdę „bez trzymanki”, a mandat za przejeżdżanie przejścia opiewa na 100 zł.
– Karanie nie jest rozwiązaniem problemu – twierdzi Michał Wolny, działacz lubelskiego Porozumienia Rowerowego, które niemal natychmiast rzuciło prezydentowi wyzwanie: wspólną przejażdżkę.
– Niech pan pokaże, że po Lublinie da się jeździć rowerem wygodnie i bezpiecznie, niekoniecznie chodnikiem – napisali do prezydenta aktywiści. – Ma pan szansę przekonać lubelskich rowerzystów, że jest super. Albo przekonać się, z czym stykają się codziennie.
Zaproszenie dość długo czekało na odpowiedź, bo prezydent poszedł na urlop. Gdy wrócił, okazało się, że nie podejmie wyzwania.
– Prezydent widzi potrzebę szerszej dyskusji na ten temat z udziałem przedstawicieli wszystkich uczestników ruchu drogowego – zapewnia jego rzeczniczka, Beata Krzyżanowska. – Być może jednym z elementów tej dyskusji będzie wspólny przejazd przez miasto.
Słowa o „wspólnym przejeździe” nie oznaczają jednak przyjęcia zaproszenia od Porozumienia Rowerowego. – Przejazd może być częścią przyszłej, szerszej dyskusji – powtarza Krzyżanowska, która podkreśla, że w Lublinie powstają nowe trasy rowerowe, a kolejne są w planie. – Z pewnością jeszcze jest jeszcze wiele do zrobienia, ale też wiele już za nami.
Na rozwiązanie wciąż czeka problem z sygnalizacją świetlną, która w wielu miejscach „nie widzi” rowerzystów poruszających się jezdnią, a przecież to właśnie jezdnią powinni jechać, jeżeli nie mają wydzielonej drogi. Problem występuje tam, gdzie zielone światło zapala się dopiero pod wpływem sygnału z czujnika w jezdni, który przekazuje informację, że na pasie ruchu jest pojazd czekający na zielony sygnał. Czujnik „nie zauważa” stojących rowerów, bo są dla niego za lekkie.
Takie zjawisko można obserwować chociażby na pasie do skrętu w lewo z Narutowicza w Muzyczną, nad którym zielone światło nie zapali się, jeśli nie będzie zgłoszenia od czujnika. Jeśli pierwszy w kolejce znajdzie się rower, wtedy może stać godzinami, a za nim samochody, chyba że rowerzysta zrezygnuje ze skrętu i pojedzie prosto, albo zsiądzie z roweru i przeprowadzi go przez pasy, bo przejeżdżając narażałby się przecież na mandat.
Nie wszędzie ukarzą?
Rzeczniczka Ratusza łagodzi nieco prezydencką zapowiedź karania za jazdę po chodniku. – Wypowiadając się o karaniu rowerzystów prezydent miał na myśli miejsca wymagające szczególnej wrażliwości – tłumaczy Beata Krzyżanowska. – Np. plac Litewski, Ogród Saski czy uliczki Starego Miasta.