Dając korzystne warunki deweloperom, władze Lublina przekroczyły prawo – uznał wojewoda. Unieważnił on miejski przepis dotyczący zabudowy atrakcyjnych gruntów przy al. Solidarności, Północnej, Szeligowskiego i Prusa.
Uchwała, do której zastrzeżenia ma wojewoda, zapadła w Radzie Miasta we wrześniu. Chodzi o plan zagospodarowania terenów położonych na północ od al. Solidarności między al. Kompozytorów Polskich a ul. Prusa. Mowa o terenie sięgającym ul. Północnej i dalej, wzdłuż ul. Szeligowskiego, obok komendy policji. Wyznaczono tu miejsca pod nową zabudowę. Ta sama uchwała określa też, co może kiedyś powstać w miejscu dzisiejszej komendy i sąsiadującego z nią Instytutu Medycyny Wsi.
Co było nie tak z miejskimi przepisami? Plan zagospodarowania mówi o tym, gdzie i co można budować (czy bloki, czy sklepy, czy biurowce itp.) i jak duże mogą to być obiekty. To właśnie przepis określający wielkość nowych budynków miał być napisany niezgodnie z polskim prawem. W taki sposób, że samorząd Lublina umożliwił deweloperom budowę większych obiektów, niż wynikałoby to – w ocenie wojewody – z ogólnopolskich przepisów.
Chodzi o tzw. wskaźnik intensywności zabudowy. Brzmi to jak czarna magia, ale jest dziecinnie proste. Jeżeli dla jakiegoś terenu określono wskaźnik 2, to budynek może mieć metraż dwukrotnie większy od powierzchni działki, na której powstaje. Jeśli wskaźnik wynosi 3, to metraż może być trzykrotnie większy od działki. I tak dalej.
Diabeł tkwi w szczegółach, a konkretnie w tym, co się wlicza do powierzchni budynku. Planiści Ratusza uznali, że nie będą się do niej wliczać kondygnacje podziemne, a Rada Miasta to zatwierdziła. W efekcie ograniczenia dotyczyłyby tylko tego, co widać nad ziemią. Poniżej każdy inwestor mógłby budować, ile dusza zapragnie.
Na to nie zgodził się wojewoda, na którego biurko trafiła uchwała miejskich radnych. – Pojęcie „intensywności zabudowy” zostało sformułowane w sposób odmienny, niż czyni to ustawodawca – stwierdza wojewoda Przemysław Czarnek w wydanym ostatnio rozstrzygnięciu nadzorczym. Tłumaczy, że miejski przepis jest niezgodny z ustawą, która „nie zawiera ograniczenia wyłącznie do kondygnacji nadziemnych”.
Ratusz bronił się, że „jedynie uściślił pojęcie powierzchni całkowitej zabudowy”. Wojewoda nie zgodził się z taką argumentacją i stwierdził nieważność tego punktu miejskiej uchwały. Ale na razie niczym to nie skutkuje.
– Mamy 30 dni na to, żeby się odwołać od rozstrzygnięcia wojewody do sądu administracyjnego – wyjaśnia Beata Krzyżanowska, rzecznik prezydenta Lublina. Nie wie jeszcze, czy Ratusz będzie namawiał Radę Miasta, by skierowała sprawę do sądu. – Decyzja zapadnie w listopadzie – mówi Krzyżanowska.
Jeżeli radni nie odwołają się do sądu, zakwestionowany przez wojewodę punkt zniknie z miejskiej uchwały. Jeśli zaś sprawa trafi do sądu, to przepis będzie obowiązywać, dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok stwierdzający jego nieważność.