Jarosław Polakowski, 37-latek z lubelskiego Stoczka, powoli wraca do zdrowia. Dwa tygodnie temu w miejsce aorty wstawiono mu półmetrową plastikową protezę. Żyje dzięki niej i światowej sławy kardiochirurgowi prof. Josephowi S. Corelli z USA, który podjął się operacji.
Kilka dni po zabiegu, zabroniono nam rozmowy telefonicznej z chorym. W piątek, po 2 tygodniach, była już możliwa.
• Jak się pan czuje?
– Rany po nacięciach goją się bardzo dobrze – mówi pan Jarek. – Jest tylko problem z nogami. Nadal nie chodzę. Ale lekarze mówią, że jest coraz lepiej. Ruszam palcami u nóg.
A napięcie mięśni łydek dobrze rokuje.
• Mimo komplikacji czuje pan chyba ulgę. Tętniak był jak tykająca bomba?
– Żyłem z nim od 2002 roku. Sam tętniak nie sprawiał mi większych trudności, prócz pojawiającego się od czasu do czasu bólu. Najgorsza była świadomość, że zostały mi 2–3 miesiące życia. Jestem szczęśliwy, że operacja się udała. Do samego końca nie było wiadomo, kogo będzie operował prof. Corelli. Wybrał mnie.
• Kiedy wraca pan do domu?
– Nie od razu do domu. W najbliższych dniach będę przewieziony na oddział rehabilitacji do szpitala przy ul. Jaczewskiego w Lublinie. Krakowska kardiochirurgia, na której teraz jestem, nie jest przystosowana do rehabilitacji. Leżę więc w łóżku. Tylko dwa razy siedziałem na wózku. A żeby mnie wykąpać, trzeba angażować cały personel oddziału.
• Gdy będzie pan już w Lublinie to prawie tak, jakby był pan w domu?
– Ja i żona pochodzimy z Lublina. Tutaj mamy rodziców. Ale kilka lat temu osiedliliśmy się w Stoczku pod Kijanami. Obecnie żona wyjechała do Niemiec zarabiać na dom. Dzieci w wieku 8 i 13 lat są pod opieką dziadków. Gdy przyjadę do Lublina, będę je miał blisko siebie.