Jeśli ktoś oczekiwał niespodzianki, ten się przeliczył. Prezydent Krzysztof Żuk podjął najwygodniejszą z punktu widzenia swojego i swojego otoczenia politycznego decyzję i – tak jak przed rokiem – zakazał Marszu Równości.
Tym razem na przeszkodzie manifestowania niewygodnych poglądów stanęły m.in. druty trakcji elektrycznej, o które mogłyby zaczepić policyjne armatki wodne. No i ciasnota, bo wiadomo, że na placu Teatralnym nie sposób zmieścić i miłośników historii, i miłośników kochania inaczej oraz innych swobód.
W konserwatywnym Lublinie decyzja ta została przyjęta nie tylko z głębokim zrozumieniem, ale nawet z aplauzem, nawet w przeciwnym prezydentowi PiS. Wybrał najbardziej oczywistą i bezpieczną wymówkę, czyli odwołanie się do zagrożenia bezpieczeństwa oraz zdrowia i życia mieszkańców.
Nie wiem, czy prezydent zastanawiał się przed podjęciem tej decyzji, jaką odwagą – fizyczną i cywilną – muszą wykazywać się uczestnicy Marszu Równości, którzy pomni tego jak byli wyzywani i obrzucani rok temu, i pomni tego, jak wyglądał tegoroczny marsz w Białymstoku, chcieli przyjść w sobotę zademonstrować swoje poglądy, poglądy dla wielu nieakceptowalne, wywołujące niekiedy furię, ale poglądy, które mają prawo prezentować.
Nie oczekiwałem od prezydenta miasta, że obejmie patronatem Marsz Równości, tak samo jak nieoczekiwałbym tego samego w przypadku zgromadzenia przeciwników aborcji, bo nie tak wyobrażam sobie jego rolę. Chciałbym jednak, by w takich niekomfortowych dla siebie sytuacjach miał tyle odwagi co młodzi, niekiedy nastoletni ludzie, idący w Marszu Równości.