Święty Idzi wszystko widzi i nic na uniwersytecie nie jest mu obojętne. Żartobliwe powiedzonko krążące wśród pierwszych roczników studentów Uniwersytetu Lubelskiego celnie charakteryzuje księdza Idziego Radziszewskiego. Twórca pierwszej lubelskiej wyższej uczelni był w naszym mieście niecałe cztery lata. Zdążył wpłynąć na rozwój Lublina a może nawet i jego kształt. Od dziś pierwszy rektor będzie postacią pomnikową.
– Robił wrażenie człowieka opanowanego, zrównoważonego. Jego życzliwe spojrzenie, spokojny ton głosu, powolność i namysł przed wygłoszeniem swojego zdania, jego opanowane ruchy i ogólna postawa budziły zaufanie. Ujmujący, sugestywny, swą postawą nakłaniał do uznania jego zdania za słuszne, choć go nie narzucał. Szczupły, średniego wzrostu. Miał siwawe, dawniej ciemne włosy, niebieskie a raczej szare, głęboko osadzone oczy. Duże, szerokie czoło, delikatnie skrojone usta, wyraźnie zarysowany słowiański nos. Gruźlica od dawna niszczyła organizm. Często zapadał na zdrowiu. W jesieni i na wiosnę chodził na wykłady w grubym zimowym płaszczu. Miał powolny chód, powolne miał również tempo mowy, jak gdyby się namyślał nad tym, co miał powiedzieć. Głos miał słaby, z trudem opanowujący nawet niewielka salę wykładową, ale barwa głosu była przyjemna – tak opisywał księdza Idziego Radziszewskiego ksiądz Józef Pastuszka, późniejszy twórca i kierownik Katedry Psychologii Ogólnej KUL. Ksiądz Pastuszka zetknął się z Radziszewskim w Petersburgu, gdy ten pełnił funkcję rektora Akademii Duchownej. Był rok 1917.
Ksiądz Radziszewski w Lublinie pojawił się w lipcu 1918 roku, gdy trwała jeszcze wojna. Niecałe pięć miesięcy później, studenci, wykładowcy i zebrani goście wysłuchali na Uniwersytecie Lubelskim inauguracyjnego wykładu. W sobotę mija setna rocznica tego wydarzenia.
Syn Józefy i Konstantego
Idzi Benedykt Radziszewski był synem Marcelego Konstantego i Józefy z Biernackich. Rodzina często zmieniała miejsce pobytu, on 1 kwietnia 1871 r. urodził się w Bratoszewicach (woj. łódzkie) i tam został ochrzczony. Miał czterech braci i siostrę. Rodzice pochodzili ze zubożałej szlachty, ojciec uczył w szkole wówczas zwanej elementarną. Idzi był jego uczniem. Do gimnazjum chodził w Płocku a do seminarium duchownego wstąpił we Włocławku.
We Włocławku jednym z wykładowców Radziszewskiego był ksiądz Marian Leon Fulman. Wiele lat później, w czasie gdy ksiądz Radziszewski organizował uniwersytet, dawny włocławski profesor został biskupem diecezjalnym diecezji lubelskiej. Niektórzy uważają, że to zadecydowało o wyborze Lublina na miejsce organizacji uczelni. Biskup Fulman przychylnie patrzył na działania ks. Radziszewskiego, między innymi zgodził się na udostępnienie powstającemu uniwersytetowi pomieszczeń w lubelskim seminarium duchownym. Wspominany wykład inauguracyjny i immatrykulacja pierwszych studentów w 1918 roku odbyła się właśnie w czasowej siedzibie UL, w gmachu przy ul. Zamojskiej.
Biografowie pierwszego rektora najstarszej lubelskiej uczelni o jego rodzinie nie piszą wiele. Postać matki, wspartej na ramieniu brata Idziego pojawia się dopiero w relacjach z jego pogrzebu w 1922 roku. Wielu uczestników uroczystości na bardzo długo zapamiętało Józefę Radziszewską idącą za trumną syna. Miała wówczas 88 lat, zmarła w tym samym roku.
Louvanium i Lublin
Cichy, zamknięty w sobie, trzymający się na uboczu, oddany pracy naukowej, zgromadził wokół siebie garstkę kolegów i z zamiłowaniem oraz wielką umiejętnością ułatwiał im zrozumienie nauk filozoficznych i teologicznych. Koledzy nazywali tę grupkę Schola Aegidiana - to charakterystyka młodego Radziszewskiego z czasów seminarium we Włocławku. Po czterech latach zostaje wysłany na dalsze studia do Akademii Duchownej do Petersburga gdzie zostaje wyświęcony na kapłana. Jest rok 1896, Radziszewski ma 25 lat. Rok później zdaje egzaminy i dostaje stopień magistra świętej teologii. Z odznaczeniem.
Pierwsza parafia: Kalisz i kościół św. Mikołaja, gdzie młody ksiądz swoimi kazaniami i pracą zwraca uwagę tamtejszej inteligencji. Po roku, wyjeżdża z Kalisza na studia do Wyższego Instytutu Filozoficznego w Belgii, do Lowanium (Louvain).
Był tam dwa lata, ale to jeden z ważniejszych okresów w życiu późniejszego założyciela lubelskiej uczelni. Nie tylko dlatego, że uzyskał doktorat.
Praca powstała pod kierownictwem ks. prof. Dezyderego Meciera, organizatora instytutu. Uczonego wielkiego formatu, zorientowanego nie tylko w różnych kierunkach filozoficznych, ale także medycynie, biologii, chemii, lingwistyce. Zachowały się dwa listy ks. Radziszewskiego do ks. prof. Meciera, którego nazywa w nich swoim umiłowanym mistrzem, mądrym i znakomitym wychowawcą oraz ojcem i przewodnikiem myśli. Podobno rektor Uniwersytetu Lubelskiego korespondował ze swoim mistrzem do końca życia.
Pobyt w belgijskim Wyższym Instytucie Filozoficznym był dla ks. Radziszewskiego okazją do poznania funkcjonowania uczelni, gdzie obok filozofii uprawiano nauki przyrodnicze, społeczne, matematyczne, historyczne i prawne. Twórcom instytutu chodziło o uzasadnienie poglądu, że nauka i wiara nie pozostają w sprzeczności. Prof. Mecier uważał, że odizolowanie katolików od nauki za rzecz bardzo szkodliwą.
W artykule „Lowanium w życiu i działalności ks. Idziego Radziszewskiego” Grażyna Karolewicz pisze, że właśnie z tej idei wyrosła koncepcja uniwersytetu katolickiego, którą Radziszewski zrealizował w Lublinie. Choć określenia „katolicki” w nazwie nie użył. Zamierzał jednak wychować kadrę inteligencji katolickiej, chciał jej powierzyć funkcje kierowania niepodległym krajem. Jako wychowanek instytutu prof. Meciera rozumiał znaczenie filozofii dla formowania młodych katolików. Na lubelskiej uczelni zaprowadził nowatorski wówczas obowiązek uczęszczania na wykłady filozofii na wszystkich wydziałach.
A wyraz „katolicki” w nazwie uczelni pojawił się w 1928 roku, sześć lat po śmierci twórcy.
Silnych jak cytryny
– Umiał wykorzystywać okoliczności, które przyniosło mu życie – to ocena ks. Radziszewskiego z czasów drugiego pobytu w Petersburgu. Wrócił tam po latach, do Akademii Duchownej, jako jej rektor. A ta wykorzystana okoliczność, to znajomość z Karolem Jaroszyńskim i inż. Franciszkiem Skąpskim. Dwaj potentaci finansowi - wręcz milionerzy - przekazywali spore sumy na dobroczynność. Ks. Radziszewski potrafił pozyskać ich dla sprawy stworzenia uczelni w wolnej Polsce.
– Radziszewski człowiek wyjątkowy. Brak mi odwagi do określenia jego sylwetki duchowej – notowała Emilia Szeliga Szeligowska, organizatorka biblioteki uniwersyteckiej i jej pierwsza bibliotekarka. Przytaczała też czyjąś opinię: Radziszewski umie dobierać silnych ludzi wyciskając ich jak cytryny. Ma do tego prawo, bo zaczął tą metodę stosować od siebie.
Jednym z tych silnych był Karol Jaroszyński. Dla właściciela: kilku fabryk, kilkunastu cukrowni, kilku pałaców, willi w Monte Carlo, domu w Londynie czy akcji wielu rosyjskich imperialnych banków - deklaracja okrągłego miliona rubli na uruchomienie lubelskiej uczelni nie była niezwykła. Jaroszyński zobowiązał się, że oprócz tego wybuduje uniwersytecką siedzibę i da 300 tysięcy rubli na jej utrzymanie.
Gdy fundator zaczął tracić w rewolucyjnej Rosji majątek, uruchamiał wpłaty z zagranicznych kont. Ale jesienią 1918 roku ks. Idzi Radziszewski postanowił, że musi pojechać do Petersburga po zagrożone pieniądze. Możliwe, że chodziło o wspominane 300 tysięcy rubli. Rektor sprawę załatwił, szczęśliwie wrócił z uniwersyteckimi pieniędzmi.
Do dziś zachował się „Wykaz rat wypłacanych przez Karola Jaroszyńskiego na rzecz Uniwersytetu Lubelskiego”. 25 września 1918 roku 100 tysięcy rubli, w 1919 trzy wpłaty: 2 stycznia, 30 sierpnia i 30 grudnia, w koronach austriackich, frankach i rublach. W sumie ponad 412 tysięcy rubli. I tak do lutego 1922. Łącznie ponad 8 milionów rubli.
Decyzja na 100 lat
– Magnificencja dotknął mojej słabości. Aczkolwiek, jako reprezentantowi Rzeczypospolitej nie wolno mieć słabości, ani nie wolno traktować nikogo lepiej lub gorzej. Jednak rzeczywiście, wszechnica w Wilnie jest ze zrozumiałych względów specjalnie miła i droga memu sercu. Mogę jednak oświadczyć, że wszechnicy lubelskiej okazywać chcę i będę uczucia, jakie się tej doniosłej placówce polskiej cywilizacji należą – tak marszałek Józef Piłsudski odpowiedział rektorowi Radziszewskiemu, który witając Naczelnika Państwa na Uniwersytecie Lubelskim prosił, by choć część miłości do wileńskiej uczelni przeniósł na uniwersytet, który jest w mieście gdzie Polska i Litwa podały sobie ręce.
Działo się to 11 stycznia 1920 roku, w gmachu po szpitalu wojskowym i dawnych koszarach przy Alejach Racławickich. Stan zdewastowanych budynków był fatalny, gość mógł się o tym przekonać. Zrujnowany szpital musiał być przebudowany a rektor zabiegał w tamtym czasie o przyznanie pełnych praw państwowych i gmachu na własność uczelni.
– Z lewej strony Alej Racławickich były dwa domy, następnie ciągnęło kartoflisko. Wzdłuż pola biegł prymitywny chodniczek z desek prowadzący do gmachu uniwersytetu. Z prawej był Ogród Saski otoczony wysokim murem z tłuczonym szkłem na wierzchu, zamykany o zmroku. Wzdłuż muru szła aleja wysadzana podwójnym rzędem kasztanów przeznaczona dla przechodniów, do konnej jazdy i rowerzystów. Szosa była skąpo oświetlona latarniami gazowymi – to opis tej części Lublina z czasów, gdy rektor Radziszewski podejmował decyzję o lokalizacji uczelni. Jak wspominali pierwsi studenci, miał jeszcze do wyboru dzisiejsze Centrum Kultury. Nie wszystkim organizacja uczelni tak daleko za miastem się podobała. Nam, gdy patrzymy na Lublin niemal 100 lat później, wydaje się wizjonerska i słuszna.
Przebudowa dzisiejszej siedziby KUL zaczęła się latem 1921. Dwa lata po wizycie Piłsudskiego oddano do użytku skrzydło wschodnie (od strony miasta). Formalnej decyzji Ministerstwa Spraw Wojskowych o przekazaniu prawa własności Radziszewski nie dożył. Remont całego gmachu zakończono dopiero w 1936 roku.
Zwykłe sprawy
– Na zamknięcie roku akademickiego 1920/21 ks. rektor urządził dla młodzieży zabawę i do godz. 4 rano przewijała się jego wysoka, lekko zgarbiona, czarna postać wśród zaproszonych gości. Mile uśmiechnięty rozmawiał z nami, zachęcał do tańca, dopytywał się o domowe sprawy, dla każdego miał serdeczne słówko i dobry uśmiech – wspomina Maria Strawińska, romanista, polonistka i pedagog.
– Ksiądz rektor towarzyszył nam i na zabawach, i na wycieczkach, które organizował uniwersytet. Gdy było chłodniej, troszczył się nawet, żebyśmy starannie zapinali płaszcze i nie przeziębiali się. Nasz kochany rektor dbał nie tylko o rozwój naszych umysłów i postępy w nauce, ale również o rozrywki i przyjemności. Urządzał nam małe przyjęcia, herbatki z ciastkami i owocami, czasami potańcówki, niekiedy większe zabawy. Wszystko było gratisowe i wstęp, i bufet. Jakże miły był widok, gdy woźni z tacami pełnymi ciastek przemykali się przez korytarze. Oho, będzie herbatka, mówiliśmy – relacjonuje polonistka Hanna Boska.
– Ks. Radziszewski był postacią wyjątkową. Człowiek wielkiej wiedzy i dobroci, chciał postawić uniwersytet na wysokim poziomie i wprowadzał nowe formy - w Polsce po raz pierwszy - które później przejęły inne uniwersytety. Roczne egzaminy. Zaczęliśmy się buntować, był nawet zwołany wiec. Rektor spokojnie nam wyjaśnił, że nie będzie już „wiecznych studentów”, że prędzej skończymy studia i, że będziemy wzorem dla innych uczelni. Tak się stało – wspomina historyk Janina Biernacka-Iwaszkiewicz.
A polonistka Helena Jezierska-Mangusiewiczowa podkreśla, że rektor odznaczał się tolerancją. Przyjmował młodzież nie tylko wszystkich wyznań chrześcijańskich, ale i o różnych poglądach na świat, zgrupowaną w kilku organizacjach o charakterze prawicowym lub postępowym.
Człowiek takiej miary
– Biologicznie biorąc, ten człowiek powinien już nie żyć a on przy mnie przyjmuje intendenta i wydaje dyspozycje w sprawie zaopatrzenia uniwersytetu w węgiel. Co za siła ducha – usłyszała studentka historii Cecylia Świderkówna-Petrykowska od lekarza, którego spotkała gdy wychodził z pokoju rektora Radziszewskiego.
Tym lekarzem był jeden z najlepszych ówczesnych specjalistów Marek Ajnsztajn, mąż poetki Franciszki Arnsztajnowej. Był znany z tego, że interesował się najnowszymi zdobyczami medycyny. Jeździł do Berlina gdzie studiował metody leczenia gruźlicy opracowane przez Roberta Kocha.
Radziszewski w styczniu 1922 roku, mimo mrozów i przeziębienia przenosił uniwersytet do pierwszego odnowionego skrzydła. Śmiertelnie zachorował po uroczystościach poświęcenia gmachu 8 stycznia. Zamiast leżeć nadal prowadził wykłady, chodził na posiedzenia w sprawie dalszej przebudowy. Gdy pojawiły się krwotoki i zapalenie płuc ani Arnsztajn, ani sprowadzeni z Warszawy lekarze nie mogli nic zrobić. 22 lutego ks. Idzi Radziszewski zmarł. Miał 51 lat.
Deszcz, błoto, odwilż. Akademia żałobna w murach uniwersytetu. Po raz ostatni mijał korytarze, sale wykładowe niesiony na barkach młodzieży. Z uniwersytetu studenci zanieśli trumnę do katedry. Wzdłuż chodników społeczeństwo szczelnie wypełniło każdy metr. W katedrze zapłonęło tysiące świec. Z katedry kondukt przeszedł na cmentarz przy Lipowej. Kilka orkiestr, lampy uliczne zasłonięte krepą. Tysiące ludzi. 25 lutego 1922 roku zanotował w dzienniku polonista, historyk i pedagog Grzegorz Nawarra.
A historyk i pedagog Łucja Heinówna (-Sauter) w tym czasie zanotowała: Lublin na pewno dawno nie widział takiego pogrzebu i nie chował człowieka takiej miary.
***
Korzystałam z: Witold Nowodworski „Ś.p. Emilia Szeliga-Szeligowska”, Danuta Dzierzkowska „Biblioteka Główna KUL 1918-1939”, Grażyna Karolewicz „Karol Jaroszyński. Fundator lubelskiej wszechnicy katolickiej” i „KUL we wspomnieniach pierwszych studentów z lat 1918-1925”.