W autobusie i w pracy. W kościele i przed telewizorem. W radiowozie
i za granicą. Wiadomość o śmierci papieża dopadała nas w najróżniejszych miejscach. Zapamiętaliśmy różne rzeczy: ciszę na ulicach i czarne portale internetowe. Smutny głos telewizyjnego dziennikarza i świeczki w oknach. Niezwykłą atmosferę wieczornych modlitw w kościołach i melodię nadawaną gdzieś w radiu. Jedno tylko jest pewne: tego dnia nie zapomnimy
Grzegorz Misztal jest portierem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W swoim życiu sporo już przeżył i nieraz się wzruszał. Np. podczas papieskiej pielgrzymki do Lublina. Dziś mówi, że to nie była zwykła pielgrzymka, tak jak jedzie się do świętego miejsca, choćby Częstochowy.
• Skąd dowiedział się pan o śmierci papieża?
- Z telewizji. Przed godziną dwudziestą pierwszą włączyłem telewizor. W takiej pracy nie mogę patrzeć w ekran, muszę pilnować budynku, ale cały czas nasłuchiwałem, co się dzieje.
• A kiedy już się stało?
- To było niedowierzanie. Chociaż każdy wiedział, że tak musi być. Stałem przez jakiś czas. Później zadzwonił do mnie kierownik. Wywiesiłem flagi. Budynek był pusty, bo to była sobota.
• W nocy ten gmach nie był już taki pusty...
- Przez całą noc ludzie przychodzili na dziedziniec, pod papieski pomnik. Do samego rana. W różnym wieku: starzy, młodzi, nawet z dziećmi. Składali kwiaty i zapalali znicze. Nie zdarzyło się przez całą noc, żeby nikogo pod pomnikiem nie było. Może dopiero o czwartej nad ranem trochę się przerzedziło. Trudno to opisać. Ale mimo wszystko tej nocy był taki... niesamowity spokój. Żadnych krzyków na ulicy. Po dwudziestej nawet ruch na ulicy zamarł. Zwykle zza okna słychać, jak samochody dudnią kołami na studzienkach. Wtedy było cicho.
• Telefon już nie dzwonił?
- Zadzwonili studenci z samorządu. Powiedzieli, że przyjdą, by zrobić napis...
• ... ten, który zawisł nad wejściem: "Ale Jego duch jest z nami”?
- Dokładnie ten. Przyjechali o pierwszej w nocy. Szukaliśmy materiałów. Płótna, farb, sznurków. Na szczęście Scena Plastyczna KUL używa takich rzeczy. Udało się.
• Co najbardziej utkwiło panu w pamięci?
- To, że wszyscy byli wtedy razem. Że potrafili się tak zjednoczyć. Nie umiem tego wszystkiego opisać słowami. Nawet, gdyby przyszedł tu ktoś obcy, z daleka, nie wiadomo skąd, to i tak poczułby, że coś się stało. To było czuć.
• Drugiego kwietnia też będzie pan w pracy?
- Wyjdę stąd rano. A wychodząc zapalę świeczkę.
Smutek
- Głupio mi dziś o tym mówić, ale kiedy zmarł papież byłam w Brnie, na turnieju tańca towarzyskiego - wspomina Aleksandra Szopa, studentka farmacji i tancerka zespołu Extreme Studio. - Po zawodach, spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski. Żadne informacje dotyczące Jana Pawła II do nas nie docierały. Dopiero, gdy przekroczyliśmy polską granicę, usłyszałam w samochodowym radiu, że nasz papież nie żyje. Momentalnie zrobiło się bardzo smutno.
Zespół do Lublina dotarł dopiero rankiem 3 kwietnia. Było szaro i posępnie. - Nasze nastroje były podobne. Po kilku godzinach snu poszłam do kościoła. Wszyscy żyli wydarzeniem poprzedniego dnia. Podobnie było na uczelni. Na okres żałoby zrezygnowaliśmy z lekcji tańca. To zbyt radosne zajęcie jak na tak smutne dni i nie czuliśmy się na siłach, by kogoś uczyć.
Chętnych zresztą nie było
Żadnych wezwań
Waldemar Głazek do pracy w sobotę przychodzi zazwyczaj o 14. Jest strażnikiem miejskim. - To był bardzo spokojny dzień. Bez nadzwyczajnych zdarzeń - opowiada Głazek.
Ot, na Czeremchowej ktoś zastawił wyjazd z garażu. W dzielnicy Dziesiąta z prywatnej posesji uciekły jakieś psy.
Wieczór był inny niż zwykle.
- Zazwyczaj mamy mnóstwo zgłoszeń z okolic klubów i dyskotek - tłumaczy strażnik. - A to pijani, a to hałasy na przystanku, a to na osiedlu jakiś samochód wyje. A wtedy nic. Może i były jakieś zdarzenia, ale ludzie nawet nie zastanawiali się nad tym, by dzwonić do Straży Miejskiej.
• Gdzie dopadła pana wiadomość o śmierci papieża?
- W centrum Lublina, dowiedzieliśmy się z radia. Chwilę później pojechaliśmy pod katedrę. Bo po tej informacji ludzie zaczęli gromadnie iść do kościołów. I zdecydowanie dało się odczuć taką atmosferę smutku i powagi. Jakby ktoś bliski odszedł. I od tamtej chwili nie mieliśmy już ani jednego wezwania. Cały czas krążyliśmy tam, gdzie zbierali się ludzie. Jeździliśmy od katedry do placu Zamkowego.
• Znalazł pan chwilę na modlitwę?
- W godzinach służby to niemożliwe. Poza tym nie byłoby dobrym pomysłem zostawienie radiowozu przed katedrą i wmieszanie się w tłum. Do kościoła poszedłem po służbie. Moja zmiana kończyła się o godz. 22, ale wolny byłem dopiero po godz. 23. To był bardzo spokojny dyżur. Podobnie w dniu pogrzebu papieża. Wtedy ludzie byli zdyscyplinowani, jak nigdy. Na plac Zamkowy szły tłumy, trzeba było jakoś nimi pokierować: tędy iść, tamtędy nie iść. I wtedy, jak nigdy, nikt nie pytał: "a dlaczego”, "a po co?”.
Świeczki
- Ciągle siedziałam przed telewizorem. Nagle pojawiła się czarna plansza. Przerwano film. Nastała totalna cisza. Po chwili przeczytałam napis: papież Jan Paweł II nie żyje. Mimo że wszyscy spodziewali się, że nadejdzie ten dzień, to jednak nie byłam na to przygotowana. Siedziałam nieruchomo i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Mój telefon zabrzęczał. Przyszedł SMS. Jeden z moich znajomych napisał, że nasz papież nie żyje. Pojawiła się też prośba zapalenia świeczki na parapecie. Podeszłam do okna i zobaczyłam światełka iskrzące się prawie w każdym oknie - tak zapamiętała to Joanna Winiarczyk, nauczycielka hiszpańskiego z Lublina.
I też zapaliła świeczkę.
Nie chciała nigdzie wychodzić, z nikim rozmawiać. - Wolałam być sama. Kładłam się spać z myślą, że coś się skończyło i już nigdy nie będzie tak jak kiedyś
To niemożliwe!
Agnieszka Dolińska, urzędniczka, jeszcze przed południem umówiła się z kolegą do kina.
• Kto przekazał informacje o śmierci Jana Pawła II?
- Po zakończonym seansie na scenę wyszedł mężczyzna. Ale siedzieliśmy dość daleko, więc nawet nie słyszeliśmy co mówi. Kino opuszczaliśmy nie wiedząc, co się stało. Ludzie zaczęli wychodzić. Dziwiły mnie smutne miny osób, które mijaliśmy. W końcu wszyscy byliśmy na komedii. Mój kolega powiedział, że może zmarł papież. Nie, to niemożliwe... Nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
• Kiedy już wiedzieliście?
- Wracaliśmy samochodem. Na ulicach było tak jakoś dziwnie... Na poboczach mnóstwo źle zaparkowanych aut. Między nimi przepychający się ludzie. Zatrzymaliśmy się prawie przy samej Bramie Krakowskiej. Dziś za takie zostawienie samochodu pewnie dostalibyśmy mandat. Wtedy nikt na to nie zwracał uwagi. Ruszyliśmy w stronę katedry. Pierwszą napotkaną osobę zapytałam co się stało. Jan Paweł II nie żyje...
Wtedy nie było żadnych myśli. Po prostu pustka, smutek, żal. - Chcieliśmy wejść do katedry, ale była już pełna. Cały plac był oblężony przez wiernych. Niektórzy stali, inni klęczeli. Płakali. Zapalali świeczki. Stanęliśmy razem z nimi. Dzień ten zapamiętam na zawsze.
Milczenie
Sobota? W pracy od 20, na godzinę przed początkiem programu "Gorączka sobotniej nocy”. - Jak sama nazwa wskazuje, są to rytmy dość skoczne i taneczne - wyjaśnia Daniel Flis, wówczas pracownik Radia centrum. - Tamtego dnia przyszedłem do pracy jak zwykle, ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jest to dzień do tańca. Już wcześniej trzeba było dostosować muzykę do sytuacji. Graliśmy dużo utworów instrumentalnych. A reporterzy na bieżąco podawali na antenie najświeższe informacje o stanie zdrowia papieża. Ciągle śledzili depesze Polskiej Agencji Prasowej i oglądali telewizyjne transmisje z Watykanu.
Daniel siedział w studiu i pilnował emisji. - Tylko czasem wychodziłem zerknąć na telewizor. I... nie dało się prowadzić tego programu. Myślami byłem gdzie indziej - opowiada.
O 21.37 w całym mieście zabiły dzwony. - Od tamtego momentu nikt z nas nie odezwał się na antenie aż do rana następnego dnia. Ja też milczałem przed mikrofonem. Uważałem, że jakieś osobiste zwierzenia nie były potrzebne. Każdy w środku przeżywał to na swój sposób, indywidualnie. Zresztą duchowni w innych mediach próbowali nas w pewnym stopniu pocieszać. Ale to nie skutkowało. Wszyscy byli smutni i przygnębieni.
Nie było też żadnych telefonów od słuchaczy. Daniel dodaje jeszcze, że bardzo pamięta, jaką pierwszą płytę puścił po śmierci Jana Pawła II. - To był numer Ennio Morricone z filmu "Maria Magdalena”.