Przyjmowanie tabletek z jodem nie jest obojętne dla zdrowia. Używa się ich tylko w przypadkach absolutnie koniecznych np. gdyby doszło do użycia broni jądrowej i to na określonym, bliskim terenie, a już na pewno pomysł, że sobie wezmę na zapas, na wszelki wypadek, jest czymś absolutnie nie do pomyślenia i bardzo szkodliwym – rozmowa z dr hab. Bożeną Jasińską z Instytutu Fizyki UMCS.
• Rząd przygotowuje dystrybucję tabletek z jodkiem potasu, których w sytuacji skażenia radiacyjnego ma wystarczyć dla każdego mieszkańca Polski. Jakiś czas temu mówiło się, że może chodzić o zagrożenie związane z ostrzeliwaniem przez Rosjan Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej. Czy ewentualny wybuch w niej rzeczywiście może zagrażać mieszkańcom Polski?
– Zaporoska Elektrownia jest dość daleko od Polski, więc wielkiego zagrożenia moim zdaniem by nie było. Chyba, że pojawiłyby się bardzo niesprzyjające fronty atmosferyczne. Gdyby bezpośrednio stamtąd wiało w kierunku Polski, bardzo silnie, to rzeczywiście chmura radioaktywna mogłaby do nas dotrzeć.
Ale chmura może się przecież przesunąć w dowolnym kierunku, w zależności od pogody. Dlatego uważam, że zniszczenie tej elektrowni byłoby z punktu widzenia reżimu Putina bardzo głupim posunięciem, bo blisko stamtąd do Białorusi i do Rosji. Poza tym, jeśli Putin myśli o aneksji Ukrainy, to skaziłby kawał terenu, na którym mu zależy.
No ale rozumiem, że trzeba dbać o bezpieczeństwo obywateli i stąd ta akcja rządu. Gdyby Rosjanie rzeczywiście uderzyli w elektrownię, tak że zniszczyliby reaktor i do powietrza wydostałoby się paliwo reaktorowe, to mielibyśmy powtórkę z Czarnobyla. Wyleciałyby wszystkie izotopy, włącznie z tym ciężkim uranem 235, który jest używany w elektrowniach jądrowych jako paliwo. W momencie, kiedy rozpyliłoby się w powietrzu, to unosiłoby się w postaci drobinek i pyłków. Natomiast przestałaby zachodzić reakcja jądrowa, czyli byłoby zupełnie inne skażenie aniżeli w przypadku wybuchu bomby jądrowej, takiego klasycznego, z reakcją rozszczepienia.
• Dlaczego rząd zajmuje się dystrybucją jodku?
– Tutaj chyba właśnie bardziej chodzi o lęk przed użyciem bomby jądrowej. Ponadto wiele osób pamięta akcję podawania płynu Lugola po awarii elektrowni w Czarnobylu. Bo jeden z izotopów jodu jest takim znacznikiem, że zachodzi reakcja rozszczepienia, czyli, że gdzieś doszło do wybuchu i skażenie dotarło do nas.
Po awarii elektrowni, trochę tego jodu by było. Jego obecność stwierdzilibyśmy np. dzięki umieszczonemu na dachu Instytutu Fizyki detektorowi. Ale nie byłoby tak strasznych ilości, według mnie, że warto przyjmować pastylki jodowe i narażać tarczycę. Ponieważ przyjmowanie tych tabletek nie jest obojętne dla zdrowia.
Używa się ich tylko w przypadkach absolutnie koniecznych np. gdyby doszło do użycia broni jądrowej i to na określonym, bliskim terenie, a już na pewno pomysł, że sobie wezmę na zapas, na wszelki wypadek, jest czymś absolutnie nie do pomyślenia i bardzo szkodliwym.
Przyjęcie pastylek jodowych oznacza przyjęcie go w takiej ilości, że tarczyca się blokuje i nie jest w stanie wchłonąć więcej jodu – tego promieniotwórczego.
Warto sobie jednak uświadomić, że w wyniku awarii czy wybuchu w elektrowni w powietrzu pojawią się drobinki i pyły, w których będzie wiele różnych izotopów promieniotwórczych. Będzie ciężki uran, będą gazy takie jak np. ksenon. I to wszystko będziemy wdychać z powietrzem i nam się umiejscowi w płucach. W momencie kiedy zanieczyszczenie pada na skórę, to większej krzywdy nam nie wyrządzi, bo można to łatwo zmyć. Zresztą najczęściej są to izotopy tzw. alfa promieniotwórcze, a zasięg cząstek alfa jest bardzo mały, więc na skórze nam się zatrzyma. Ale zupełnie inaczej jest, jeśli się tego nawdychamy, to wtedy nam się umiejscowi w płucach i może w nich spowodować uszkodzenia.
• Czyli powinniśmy chronić także inne organy?
– Pierwszy odruch jaki był w czasie wybuchu elektrowni w Czarnobylu, to przyjmowanie jodu, bo dużo jodu promieniotwórczego powstaje w reakcjach jądrowych. No więc na zasadzie prostego skojarzenia chcieliśmy chronić tarczycę. Ale powinniśmy chronić również płuca, śluzówkę ust, oczy, cały organizm. A przyjęcie pastylek z jodem może dać złudne poczucie bezpieczeństwa.
• W jaki sposób chronić inne części organizmu?
– Maską i to maską bardzo dobrego gatunku, taką z filtrami, a nie zwykłą, chirurgiczną. Gazy i drobne pyły promieniotwórcze przez taką zwykłą maskę przechodzą bez żadnych przeszkód. Czyli zakładamy maski z filtrami, kiedy musimy wyjść na zewnątrz i oczywiście jeszcze zakładamy okulary i płaszcz. Po powrocie do domu pierzemy wszystkie ubrania i bierzemy jak najszybciej prysznic, uważając żeby woda nie dostał nam się do oczu i ust. Ale najlepiej w ogóle nie chodzić na żadne spacery, nie wietrzyć mieszkania.
• Czyli awaria elektrowni i to położonej jeszcze tak daleko od Polski, nie byłaby aż tak groźna. A gdyby użyto bomby z głowicami jądrowymi i to gdzieś na terenie Polski?
– Wtedy doszłoby do wielkiego skażenia, oczywiście w zależności od mocy bomby. Gdyby doszło do takiej sytuacji, to pierwsza czynność: modlitwa o deszcz, i nie jest to niestety dowcip. Kiedy popada, to woda wszystko zmywa i skażenie byłoby mniejsze. Gdyby pyły pozostały na ziemi, to chodząc po ulicach wtórnie byśmy je rozpylali i wdychali. Dlatego też, jak już wspomniałam, zabezpieczenie systemu oddechowego jest rzeczą absolutnie kluczową.
Ale środki ochrony jakie powinniśmy przedsięwziąć zależą od dwóch rzeczy: o ile wzrośnie promieniowanie i jak długo będzie się utrzymywało. Czyli mówiąc językiem fizyki, od całkowitej dawki pochłoniętej. Warto wiedzieć, że niewielki wzrost poziomu promieniowania nie ma negatywnego wpływu na organizm człowieka. Przecież w różnych procedurach medycznych wykorzystujemy izotopy promieniotwórcze i ogólnie mówiąc, promieniowanie jonizujące i nie są one szkodliwe dla zdrowia i życia człowieka. Często nawet służą do terapii, czyli poprawy stanu organizmu.
• Jak działa detektor promieniowania znajdujący się na dachu Instytutu Fizyki UMCS?
– To nie jest jedyne takie urządzenie. Państwowa Agencja Atomistyki ma kilkanaście punktów pomiaru poziomu promieniowania, szczególnie wzdłuż granicy wschodniej. To co bada nasza aparatura, to po pierwsze pomiar całkowitej ilości promieniowania. My to nazwaliśmy poziomem skażenia, ponieważ detektor ma służyć do wykrycia ewentualnego skażenia.
Na wykresach widzimy zaznaczone czerwoną linią, w którym momencie poziom promieniowania byłby niebezpieczny dla organizmu. Czasem promieniowania w powietrzu jest więcej, czasem trochę mniej. Bo pyły promieniotwórcze zawsze unoszą się w powietrzu. Jeśli prześledzimy wykresy w dłuższym okresie czasu, to zauważymy, że kiedy zaczyna padać deszcz, razem z deszczem pyły spadają na nasz detektor. I wtedy na krótki okres czasu mierzony poziom promieniowania rośnie – dopóki deszcz nie zmyje pyłów z detektora. I każdy czytelnik może sobie zajrzeć na naszą stronę i sprawdzić, że takie lokalne wierzchołki na wykresach są i akurat z deszczem doskonale się korelują.
Nasz detektor oprócz tego, że mierzy poziom skażenia całkowitego, pokazuje również czy ów sławny jod nie pojawił się w powietrzu. Gdyby się pojawił to byłoby pewne, że gdzieś została albo użyta broń jądrowa, albo doszło do awarii elektrowni. Aparatura to pełny automat, który działa bez przerw na weekendy czy święta, co godzinę pojawiają się nowe informacje, więc zawsze mamy dostęp do aktualnych danych.
• Monitoring radioaktywności w powietrzu można sprawdzić na stronie Instytutu Fizyki UMCS: www.radioaktywnosc.umcs.pl