Urodził się na Kresach. Jego dziadek Jan grał na mandolinie i jako pierwszy we wsi założył sobie przed wojną radio. Na dodatek, nosił długie włosy i był jedynym posiadaczem Encyklopedii Wiedzy Seksualnej w okolicy. Wojcek Czern poszedł w ślady dziadka. We wsi Rogalów za Wąwolnicą ma analogowe studio nagrań, gdzie powstał kultowy album grupy Lao Che "Powstanie warszawskie”
Jej piękną twarz można zobaczyć na okładce płyty "Za Siódmą Górą”, na której śpiewa z mężem. - To są piosenki ku pokrzepieniu serc. Jak nam się zaczął palić dom, zrozumiałem, że trzeba przeżyć złe, żeby zrozumieć dobre - dodaje Wojcek Czern, założyciel podziemnej wytwórni OBUH, guru fanów muzyki alternatywnej.
Skąd się wziął Wojcek
Siedzimy pod kasztanem. 10 metrów dalej przycupnął młody zając. - Przyszedł niedawno. Mieszka w gałęziach. Wcześniej na parapecie studia osiedliła się czarna kura. Potem Misiek. Leżał z przetrąconą miednicą. Też mieszka z nami - mówi pogodnie Wojcek Czern.
A w ogóle to skąd ten Wojcek? - W czasie studiów oglądałem sporo filmów Herzoga: Aquire, Szklane serce, Woyzeck. Stąd wziął się Wojcek - mówi Czern.
Buntownik po dziadku
Urodził się na Kresach; dwa kilometry od granicy z Ukrainą. Dziadek - ten od pierwszego radia - był oryginałem. Nosił długie włosy i powołany do wojska nie zgodził się na rekrucką fryzurę. Wojskowy fryzjer wezwał na pomoc oficera. Oficer uderzył Jana w twarz. - Dziadek nie pozostał dłużny i walnął oficera taboretem w głowę. Poszedł siedzieć. Został zwolniony jako element nieprzystosowany społecznie - mówi Wojcek.
Po dziadku jest oryginałem. Ale z pogodnym spojrzeniem. - Nie piję, co może wydawać się rzadkością. Jak przyszedłem na świat, z moją mamą było bardzo źle. Znaleźli mi mamkę. Któregoś dnia do mamki przyjechał mąż, napili się, potem mnie nakarmiła. Leżałem zatruty, doświadczony lekarz doszedł, co się stało. Uraz został.
200 płyt autostopem
Mieszkał i uczył się w Świdniku. Jeszcze w podstawówce trafił na giełdę płytową w Lublinie. Za kieszonkowe w wysokości 200 złotych kupił mocno zniszczone oryginalne wydanie "Waiting For The Sun” The Doors. Do dziś pamięta smak tamtej muzyki. Podniszczona płyta grała świetnie.
Za chlebem pojechał do Norwegii.
- Tam były drogie płyty, ale dobrze się zarabiało. Kupiłem 200 płyt. Płyty były ciężkie. Miałem ciężki plecak i dwa wory płyt. Pojechałem 1000 km autostopem. Celnicy pukali się w głowę - opowiada Czern.
Dziś ma jedną z większych kolekcji czarnych krążków w Polsce. W tym absolutne rarytasy. Stoją schludnie poukładane na półkach. Po drugiej zabytkowe biurko z laptopem, który wpisuje się w klimat całego domu. Analogowe głośniki stoją na podrzeźbianych szafkach z targu staroci. - Cenię używane przedmioty. To fantastyczne, że możemy dawać im drugie życie.
Wytwórnia
W maturalnej klasie zapożyczył się i kupił sitar. Próbował grać; robił pierwsze nagrania na taśmie. Potem założył artystyczne pisemko, które nazwał "OBUH”. Zaczął pisać książkę "Zmierzch cha cha”. Z niej zaczerpnął motto do działalności OBUH-a: "I pacnął mnie Pan obuchem srebrzystym w łeb, aż przejrzałem”. To był 1987 rok.
Wojcek Czern wydał kasetę "Dawno temu w Chameryce”, na której prezentował nagrania poszukujących grup punkowych z Lublina i Świdnika, takich jak "Patologia ciąży”, "Rewolucja”, "Hymen”. Kaseta wyszła w nakładzie kilkudziesięciu egzemplarzy. Potem wydał kilka podziemnych kaset. W 1989 roku zarejestrował nagrania swojego zespołu "Za Siódmą Górą”.
Odgłosy bocznic
- W 1991 roku wydałem jedną z pierwszych prywatnych płyt gramofonowych "Za Siódmą Górą” - mówi Wojcek. Dwa lata później założył firmę OBUH jako legalnie działające wydawnictwo, które dziś ma na swoim koncie ponad 100 pozycji. - OBUH to skrót od "Odgłosy Bocznic Utworzą Harmonię”. Wydaje mi się, że w pewne zjawiska kulturowe, które na początku wydają się marginesem, bezwartościowym odgłosem bocznicy po latach zyskują na znaczeniu - mówi Czern.
Zaczął budować studio nagrań. Kupował analogowy sprzęt z lat sześćdziesiątych. Naprawiał go, wymieniał, handlował i kompletował co najlepsze. Wielkie instytucje wyzbywały się starego sprzętu analogowego, który masowo był zastępowany cyfrowym. Wojcek wiedział, że w latach pięćdziesiątych projektowali inżynierowie "otrzaskani” na II wojnie światowej, kiedy solidność wykonania decydowała o życiu. Dziś studio Rogalów to analogowy unikat w skali Europy. Powstały w nim takie głośne albumy, jak "Powstanie Warszawskie” Lao Che.
Za Siódmą Górą
Wojcek wyciąga z szafy taśmę BASF, zakłada na studyjny magnetofon. Za chwilę z odsłuchów płyną dźwięki "Klezmaholic”. Zaczyna się muzyczna uczta. Słychać, jak zamykają się klapki klarnetu. - Słyszysz ten niepryskany dźwięk? - pyta Wojcek i opowiada o "Za Siódmą Górą”. - W Polsce panowało takie przekonanie, że ważne rzeczy dzieją się w Nowym Jorku, Paryżu. Czyli daleko, za siódmą górą, a nie tu. Miałem też takie przeświadczenie, że kiedyś byliśmy w raju i człowiek za tym tęskni. I ten raj też jest za siódmą górą.
Trzeba znaleźć siódmą górę w życiu?
- Tak. Andrzej Bursa napisał kiedyś, że ma w dupie małe miasteczka. Ja mam je głęboko w sercu. W młodości czytałem książkę Zbigniewa Nienackiego "Pan Samochodzik i templariusze”. Było tam podane tajne hasło templariuszy, które brzmiało "Tam skarb Twój, gdzie serce Twoje”. I my w rogalowie mamy nasz skarb.
Proste sprawy
Na płycie "Za Siódmą Górą” noszącej podtytuł "Piosenki ku pokrzepieniu serc” Wojcek gra na fisharmonii i śpiewa. W piosence "Rogalów” razem z żoną Małgosią.
Ta, odpowiadając na pytanie czy trudno być żoną Wojceka, mówi o wyrozumiałości, bo sprzętu wciąż przybywa. A w tej piosence oboje śpiewają o bardzo prostych sprawach. I o życiu szczęśliwym.
Poszedłem do Mistrza
- To historia na osobną opowieść. Jestem fanem powieści "Rękopis znaleziony w Saragossie”. I filmu, do którego muzykę napisał Krzysztof Penderecki. Pojechałem do Krakowa, na UJ odbywało się sympozjum poświęcone jego twórczości, dostałem kontakt, podszedłem do Mistrza i przekonałem go do pomysłu. Wydałem płytę, dziś jest to biały kruk.
Teraz oboje w ogrodzie budują kolejne studio. - Na górze będą pokoje - mówi Wojcek. - Na agroturystykę analogową…