Jest ich troje. A właściwie dwoje i sesyjny beatboxer. Nie używają instrumentów, a mimo to potrafią stworzyć niezwykle harmoniczną i energetyczną muzykę.
– MP: Dbałość o to, by zachować czystość dźwięku, jest bardzo ważna. Długo na to pracowaliśmy. Na początku nie mogliśmy się zestroić z Michałem. Musieliśmy nauczyć się razem śpiewać. Ja uczyłam się śpiewu samodzielnie. Potem różni nauczyciele zaczęli mnie "odkręcać”. Gdy zaczęłam śpiewać z Michałem, to przejmowałam jego techniki. Przeżywałam dużą rewolucję w głosie. Michał miał wszystko przygotowane od strony warsztatowej, ale nie śpiewał wcześniej z takim głosem, jakim ja jestem; z tak niejednorodnym.
– MM: To jest kwestia impostacji, miejsca, w którym stawia się głos. Jeśli śpiewasz zawodowo, to szukasz innego punktu, w którym głos się znajduje. Jak po prostu śpiewasz, to nie zastanawiasz się nad tym, gdzie on jest. W pewnym momencie, gdy spotykają się dwie osoby, to trudno im to zestroić.
• Jakie były wasze początki?
– MM: Robiliśmy różne rzeczy, ale dość szybko musieliśmy się zdecydować, czy chcemy z muzyką pracować zawodowo, czy nie. Pracowaliśmy wtedy z beatboxerem, Piotrem Saulem. Usiedliśmy kiedyś we trójkę i zadaliśmy sobie pytanie, czy chcemy się poświecić muzyce. Piotrek powiedział, że nie może, bo dostał się na studia. My chcieliśmy dalej coś robić. Zespół przekształcił się w duet, który pracuje z sesyjnym beatboxerem. W praktyce wygląda to tak, że pracujemy z Magdą nad kompozycjami. W trakcie tego procesu wymyślamy rodzaj beatboxu, jaki chcielibyśmy mieć do konkretnego utworu. Potem beatboxer, który z nami pracuje, uczy się tego i czasami dodaje coś od siebie.
– MP: Jednym z przełomowych koncertów był Slot Art Festiwal. Wyskoczyliśmy na trampolinie tego festiwalu. Po występie na tej imprezie dostawaliśmy mnóstwo ofert.
• Pojawiały się przeszkody?
– MP: Wzięłam urlop dziekański na studiach. Wszyscy mówili mi, że już nie wrócę na uczelnię po przerwie. Udało mi się, ale graliśmy trochę mniej koncertów w tym czasie.
– MM: Cały czas realizujemy to, co założyliśmy sobie przed pójściem do tego programu. Przed wzięciem udziału w "Mam talent” też graliśmy sporo koncertów, ale po programie zmieniło się nasze istnienie w mediach. Teraz często udzielamy wywiadów, bierzemy udział w programach, mamy sesje zdjęciowe.
• Skąd wzięła się nazwa zespołu?
– MP: Nie ma w tym żadnego przesłania. To pojawiło się kompletnie przypadkowo na próbie. Podśpiewywałam sobie ten tekst kiedyś. To jest bardzo popularny zwrot z języka angielskiego. Okazało się, że to nas jakoś określa, bardzo pasuje do naszego wizerunku.
• Naśladujecie, czy wymyślacie to, co można usłyszeć?
– MM: Wymyślamy. Dużą część naszego koncertu stanowią improwizacje. Nie mamy żadnej listy utworów na występ. Śpiewamy to, co w tej chwili czujemy. Każdy koncert jest inny, a to powoduje, że zespół żyje.
• Niedawno ukazała się wasza debiutancka płyta "Takadum!”
– MP: To zapis naszej twórczości do teraz. Dodaliśmy także dwa standardy jazzowe: "Summertime” oraz "Route 666”. Płyta jest bardzo energetyczna, radosna. Trzeba było się skupić najpierw na tym, żeby ją zarejestrować, bo oczywiście wcześniej materiał był wyśpiewany, zaaranżowany. Potem trzeba było to wyprodukować. To jest praca, która jest następstwem, tego, że nauczyliśmy się w ogóle śpiewać razem.
• Jest już pomysł na kolejny krążek?
MP: Tak. Będzie to trochę ostrzejsza muzyka. To nasz powrót do postrockowych korzeni.