Mam 52 lata. 16 lat brałem narkotyki, piłem kolejne 10 lat. Koledzy, z którymi zaczynałem ćpać, już nie żyją. Mnie się udało. Wróciłem do rodziny, dzieci nie muszą się mnie wstydzić.
to się liczy.
1972 rok, Liceum Plastyczne w Lublinie. Słuchałem dużo muzyki, malowałem obrazy. No i cierpiałem. Może byłem szaleńcem, ale cierpiałem. Do Polski trafiła właśnie amerykańska kontrkultura: Peace and love, free love, make love not war. To było coś. Nowa, fantastyczna i całkiem przyjemna filozofia życia. A ze mnie był taki niespokojny duch, ciągle mnie gdzieś gnało, szukałem czegoś. Czego? Nie wiem, chyba nowych przestrzeni.
I tak się to wszystko zaczęło.
Musiałem dzień w dzień
Prezent od Witkacego: opiaty. Były na wyciągnięcie ręki. Krople Inoziemcowa, czyli czyste opium. W PRL-u można je było kupić w każdej aptece. Najlepsze na żołądek. A my pakowaliśmy je sobie do żyły. Na imprezach, u znajomych, wszędzie, gdzie się bywało i gdzie ktoś miał towar. Tak codziennie.
W III klasie liceum byłem uzależniony. Musiałem dawać w żyłę dzień w dzień. W latach 70. ćpanie było za darmo, więc nie było z tym problemu. Ćpun ćpuna zawsze pozna. A wtedy jeszcze ćpuni byli solidarni, dali ci towar, jak tylko byłeś w potrzebie.
W lecie mieliśmy eldorado. Wszędzie rosły makówki! Zbieraliśmy z nich żywicę, wysuszaliśmy i robiliśmy towar. Całkiem spora nas była grupa opiatowców na Lubelszczyźnie. Trzech z moich kolegów z tamtych czasów ciągnie dziś na metadonie (lek wykorzystywany jako substytut heroiny podczas leczenia odwykowego – red.). Reszta umarła.
Na głodzie
Ćpałem codziennie. Nie dało się już tego ukryć. Pojechałem z rodzicami na wczasy, nic nie wziąłem i się zaczęło. Dopadł mnie pierwszy głód. Prawdziwy fizyczny głód. Poty, bóle, drgawki, wymioty. Koszmar. Zwijałem się na łóżku i tłumaczyłem, że jestem chory. Rodzina patrzyła i cierpiała. Co mogli zrobić?
A ja wróciłem z wakacji do Lublina i od początku dawałem w żyłę. Przepraszam, nie tylko. Jeszcze malowałem. Dostałem ostatnio od koleżanki swój obraz z 1977 roku; pejzaż w Kazimierzu. Jaja jak berety – już wtedy kubizowałem!
I tu wyjaśnię jedną rzecz: ja nie ćpałem, żeby się zabawić, ale żeby znaleźć w sztuce coś innego, nowego. Wydawało mi się zresztą, że to znajduję. Potrzeba było wielu lat, by zrozumieć, ile straciłem przez to "znajdowanie”.
Romans z kompotem
Skończyłem liceum. Malowałem i ćpałem. Malowałem, bo chciałem, ćpałem, bo musiałem. Brałem kompot plus leki. W lecie chowałem ręce, żeby nie było widać śladów po igle. Dziewczyny nie miałem, bo wystarczał mi romans z narkotykami. Nic innego mnie nie interesowało.
A dla ćpunów w latach 80. zaczęły się ciężkie czasy. Pojawił się handel kompotem, nikt ci nic za darmo nie dał. Okazało się, że narkomani to świetny rynek. Wyniesie z domu, ukradnie, byle mieć na towar. Inni to wykorzystywali i to bez skrupułów. Wtedy zobaczyłem, do czego zdolni są ludzie z chęci zysku. Sporo ćpunów poszło wtedy do piachu, bo ktoś wciągnął do strzykawki strychninę, którą ktoś sprzedawał jako kompot.
Wtedy pojawił się też problem HIV. Czy padł na nas strach? Nie, ćpun jak ćpa, to się nie boi. Nie zastanawia się, czy jego działka jest zarażona. Myśli tylko, żeby przyćpać.
Mąż-ćpun
Nie było towaru, trzeba było się gdzieś schować i podreperować zdrowie. Poszedłem na detoks, potem do ośrodka. Czy byłem gotowy na to, by rzucić ćpanie? Myślę, że nie. Jeszcze wtedy swojego nie "wyćpałem”.
Na detoksie poznałem swoją przyszłą żonę, była pielęgniarką. W ‘85 roku się ożeniłem. Szukałem kobiety, czy opiekunki? Nikogo nie szukałem. Psychicznie byłem wciąż narkomanem, a w nałogu człowiek szuka tylko ćpania. Jak pisał Ryszard Riedel: "Koszmarna noc, już druga, wstrętne wyro i koc. Już nie mam sił...”
Ciągle to samo i to samo. Człowiek ćpa, potem przesypia kilka godzin, znowu ćpa i tak w kółko. Jeszcze 3 lata po ślubie ćpałem. Córka mi się urodziła, żona płakała do poduszki. A ja? Ćpun latami wypłukuje się z uczuć. Ja byłem wtedy uczuciowym trupem.
W 1987 roku, po kolejnym detoksie, wylądowałem w lubelskim Monarze. W ośrodku wytrzymałem 3 miesiące. I wyszedłem. Okazałem się niereformowalny, beton nie do ruszenia. W gruncie rzeczy to zdezerterowałem.
Za dużo dociążeń; spałem ze świniami, o wszystko musiałem prosić, np. żeby mnie zaakceptowali przy śniadaniu albo żebym mógł wejść do domu. Nie wytrzymałem, ale dziś tego bronię. To mnie nauczyło pokory. Po co uczyć ćpuna pokory? Z niej może zrodzić się szacunek i miłość do siebie i drugiego człowieka. A to podstawa normalnego, czystego życia. Mimo wszystko to do mnie dotarło.
Chciałem przestać ćpać. Wylądowałem w drugim Monarze, z którego uciekłem po tygodniu. Na piechotę poszedłem 30 km do ZOZ-owskiego ośrodka pod Warszawą. Dlaczego tam? Nie wiem. Słyszałem, że tam jest luz w sensie pracy, atmosfery. Tam byłem 2,5 roku. Wyszedłem w 1989 roku. Więcej nie ćpałem.
Piję, bo nie ćpam
Co mi pomogło? W gruncie rzeczy nie wiem. Tego, że przestałem ćpać, że w ogóle żyję, na pewno nie zawdzięczam sobie. Trzeźwość mnie dopadła i chyba nie byłem na nią przygotowany. Wyszedłem z ośrodka i od razu zacząłem pić.
Uważałem, że piwko mi nie zaszkodzi. Z jednego piwka szybko zrobiło się 18 piwek na dobę. Do tego dorzucałem 4 setki. Piłem w samotności. Nie upijałem się, burd nie robiłem. Piłem, bo zastąpiłem dawne środki nowymi. Dla mnie to była substancja zastępcza, widać wcześniej nie byłem uleczony. Tak to trwało ze 3 lata i w ogóle mi nie przeszkadzało w życiu. Trzymałem się na powierzchni. Nie ćpam, myślałem, wszystko mam pod kontrolą.
Piwko i relanium
Aż do tej nocy, w której się obudziłem i zacząłem kursować po przekątnej po pokoju. Bo zaczął się głód. Alkohol wychodził ze mnie potem, śmierdziałem. Do tego straszny lęk.
Jak godzinę nie piłem, to już źle ze mną było. Do tych moich piwek i wódki dorzucałem jeszcze relanium. Wziąłem 5 albo 10 tabletek, wypiłem jedno piwo i już mi wystarczyło. Zaniki pamięci. Czarna dziura. Przestraszyłem się, jak pod pawilonem na Czechowie nie mogłem wypić setki na kaca. Wyrwało ze mnie wszystko i osunąłem się na ziemię. To była ta moja ostrzegawcza lampka. Musiałem się odtruć.
W ‘94 roku spędziłem 3 miesiące na detoksie i terapii. Potem wróciłem do picia. W 1999 poszedłem na drugie odtrucie.
I wtedy zdarzył się cud. Od 2000 roku nie piję.
Ani kropelki.
Fruwam nad ziemią
Dopiero po roku poznałem tzw. trzeźwy smak życia. Zacząłem na nowo widzieć kolory, zacząłem marzyć, cieszyć się życiem, malować. Chciałem podświadomie unieważnić to wszystko, co było wcześniej; w sensie artystycznym również.
Dziś mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy. I nie muszę wprowadzać do swojego organizmu jakichś pieprzonych substancji, które by mnie unosiły nad ziemię, a potem na nią boleśnie ściągały. Ja właściwie cały czas fruwam nad ziemią.
Jakbym teraz wypił piwo, tobym popłynął. Dla alkoholika jeden kieliszek to już za dużo. A drugi to ciągle za mało. Czasem powącham u znajomych winko. Nie tęsknię za tym smakiem, za tym zapachem. Korzystanie z tzw. przyjemności świata okazało się dla mnie zdradliwe. Zdradzi zresztą każdego, kto spróbuje. Nie warto, mówię młodym ludziom, ryzykować. Bo będziesz, człowieku, ciężko pobity. Albo, zanim się obejrzysz, staniesz się trupem.
Mam 52 lata. Udało mi się. Dzieci nie muszą się mnie wstydzić. Żyję. Tylko to się liczy.