Zawsze kochałam ludzi, ale teraz szczególnie czuję potrzebę ich obecności – seniorzy przy wielkanocnym stole opowiadają, co sprawia i daje im szczęście i radość.
Ania: – Radość sprawia mi to, że mam ludzi wokół siebie.
Izabela: – Jak jestem zdrowa, moi najbliżsi również. Jak słoneczko świeci pięknie.
Barbara: – Jak widzę uśmiechnięte twarze.
Irena: – Kiedy jestem z innymi ludźmi.
Józef: – Jak się wyprowadziłem od żony.
Ania, Izabela, Barbara, Irena i Józef to seniorzy, podopieczni stowarzyszenia mali bracia Ubogich. Każda z tych osób korzysta z pomocy wolontariuszy stowarzyszenia, którzy służą im przede wszystkim swoją obecnością.
W sobotnie przedpołudnie sala restauracyjna hotelu Lwów w Lublinie pękała w szwach. Była modlitwa, życzenia i uroczysty, wielkanocny obiad. A także dużo rozmów. Bo spotkanie odbyło się pierwszy raz, po dwóch latach przerwy z powodu pandemii.
– Wystarczy posłuchać tego gwaru, żeby zrozumieć jak starsi ludzie potrzebują takich spotkań – mówi Katarzyna Kasperek, jedna z koordynatorek wolontariatu w stowarzyszeniu.
Przyszywany wnuk, przyszywana wnuczka
– Szczęście to dla mnie kontakty z ludźmi. To, że ludzie o mnie pamiętają, że mam do kogo się zwrócić, kiedy czegoś potrzebuję. Ta bliskość jest bardzo ważna w pewnym wieku. Zawsze kochałam ludzi, ale teraz szczególnie czuję potrzebę ich obecności – mówi Ania, 79-letnia podopieczna stowarzyszenia.
Stowarzyszenie mali bracia Ubogich działa w ten sposób, że kojarzy seniorów z osobami młodszymi.
Najważniejszym celem jest wspólne spędzanie czasu.
– Ja uważam, że przyjaciele nie muszą nic robić, nic mówić. Wystarczy, że są ze sobą. Ale robić też można dużo. Porozmawiać na tematy kulturalne, powspominać, napić się herbaty, kawki. Poprzez ludzi dowiaduję się, co się dzieje w świecie, bo nie zawsze to do mnie dociera. Można gdzieś wyjść razem, można coś zrobić w domu. A nawet taka podstawowa rzecz: gdzieś mi się coś czasami w telefonie przestawi. I gdyby nie ten młody człowiek, to nie wiem co bym zrobiła.
Ten młody człowiek siedzący obok Ani, to Paweł, nauczyciel i wolontariusz stowarzyszenia mali bracia Ubogich. – Pan Paweł to mój wnuk – uśmiecha się szeroko Ania.
– Nie jestem pesymistką. Znajduję radość w małych rzeczach – mówi Izabela. W stowarzyszeniu jest już od 14 lat. Bardzo dobrze wspomina organizowane przed pandemią spotkania środowe. – Człowiek wiedział, że musi się jakoś przygotować, ubrać odpowiednio. Tak przyjemnie było poznać nowe koleżanki. Potem spotykałyśmy się już także w innych okolicznościach. Zdarzyło się, że moje koleżanki czy z pracy, czy ze szkoły, albo poumierały, albo powyjeżdżały gdzieś, straciłam z nimi kontakt. A tutaj nowe związki, nowe znajomości. To bardzo mi pomagało. To ważne, żeby się nie zamykać w czterech ścianach. Przez dwa lata nie było takich spotkań, dopiero dziś widzimy się pierwszy raz.
Izabela w ramach działania stowarzyszenia spotyka się z wolontariuszką Olą. – Przecudowna dziewczyna. Czuję się z nią tak, jakby to była moja wnuczka. Zawsze mamy o czym pogadać. Ona studiuje na UMCS, a przyjechała z okolic Rzeszowa, więc ma daleko do rodzinnego domu. Także może mnie też traktuje trochę jak swoją babcię. Fajnie nam się spędza czas.
38 i 96 lat. Przyjaciółki
– Jestem szczęśliwa, kiedy jestem z ludźmi. Mam kontakt, lubię pomagać, lubię śpiewać, być w gromadzie – mówi 96-letnia Irena, od kilkunastu lat uczestnicząca w spotkaniach różnych grup i klubów dla seniorów. – Wyjście, spotkanie z ludźmi mobilizuje. Człowiek trochę się musi przygotować, jakoś z tymi ludźmi nawiązać kontakt. Są też spotkania, na których dużo się korzysta. Czy psycholog, czy policjant, który podpowie jak zachować się w niektórych sytuacjach.
– Justyna to super, kochana dziewczyna. Trzeba przyznać, że miałam przyjaciółkę już bardzo dawno, ze 20 lat temu, taką starszą panią. A z Justynką, to przyjaźń od pierwszego wejrzenia. Być może mam z nią nawet lepszy kontakt, niż z córką.
– Ze wzajemnością – dodaje Justyna, 38-letnia wolontariuszka. – Spotkania z panią Irenką to dla mnie czas odpoczynku, zastanowienia się, co jest w życiu ważne. Nie siedzimy tylko w domu, ale również wychodzimy na miasto, do restauracji, na kawę, byłyśmy w kinie. Aktywnie spędzamy czas i jest to dla nas obopólne doświadczenie.
Mimo swojego wieku, Irena podkreśla, że wszystko pamięta i chętnie opowiada o swoich doświadczeniach.
– Byłam sanitariuszką w czasie wojny. W 1944 roku służyłam w szpitalu wojskowym, potem szliśmy na Otwock, Warszawę, a ostatnie miejsce to był Sopot, gdzie zostałam zdemobilizowana. Potem byłam gospodynią wiejską, dostałam ziemię na zachodzie Polski, cztery i pół hektara. A ponieważ miałam męża inwalidę, to raczej nie mógł się zajmować gospodarstwem, tylko ja. Więc i koniem jeździłam i kosiłam trawę dla zwierząt. Dużo przeszłam, dużo mogę opowiadać.
Józef jest w stowarzyszeniu nowy.
– Wolontariuszka przyjechała po mnie samochodem, fajna kobieta. Ale spotykamy się pierwszy raz, nie wiem jeszcze czy się dogadamy – mówi. I dodaje: – Takie spotkania są bardzo ważne. Ludzie się poznają, rozmawiają na różne tematy, biorą adresy, żeby być w kontakcie.
Szczęście dała mu niezależność. – Odkąd wyprowadziłem się od żony, to żyję sobie szczęśliwie, zadowolony, chociaż sam wszystko muszę robić. Ale bozia daje zdrowie, to najważniejsze. Lubię kontakt z ludźmi, porozmawiać na różne tematy. Lubię sam coś robić w domu, gotować, majsterkować. Jestem samochodziarz, kiedyś reperowałem, obecnie już ta elektronika tak poszła do przodu, że trudno dojść co do czego. Mieszkam na prowincji, ale tam lepsze powietrze jest.
Jeszcze jesteś potrzebna
– W czerwcu będę miała 91 lat. Byłoby wszystko dobrze, gdyby nie oczy. Noga też byle jaka, ale oczy najbardziej. A to choroba, której się nie wyleczy. Chociaż myślę, że jak naukowcy są tak sprawni w tej naszej klinice, to może coś wymyślą – mówi Barbara.
W stowarzyszeniu jest od ponad dwóch lat, kiedy zmarł jej mąż. Wcześniej uczestniczyła w spotkaniach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Na jedno z nich przyszła Wioletta Skwira i opowiedziała o stowarzyszeniu. – Zgłosiłam się wtedy jedna jedyna. Ale nie żałuję – mówi Barbara i dodaje: – Pierwszy raz jestem na spotkaniu w takim gronie i to jest jak wesele. Tak elegancko wszystko przygotowane i nakryte.
Seniorka cieszy się, że dzieci i wnuki zawsze o niej pamiętają.
– Było spotkanie rodzinne u mnie. Wnuki wyszły na spacer z prawnukami.
Po powrocie wpadli do domu i te najmłodsze prawnuczki mówią: a gdzie babcia Basia, gdzie babcia Basia? To mi wielką radość sprawiło, że prawnuki tak cieszą się, że jeszcze z nimi jestem.
A cieszę się ich szczęściem. Ważne jest dla mnie, żeby byli zdrowi. Przecież to, co teraz się na nas zwaliło, na ludzi, na kraj, to tak dużo. Mnie jest źle, że nie mogę już działać. Zawsze wolałam coś dawać od siebie. Niezręcznie tak człowiekowi brać, zawsze lepiej dawać, jak brać.
Barbara spotyka się z wolontariuszką Moniką. – Moniczka studiuje medycynę na czwartym roku. Możemy sobie porozmawiać. Ja mówię o swoich sprawach, ona mówi o swoich. Bardzo miło jest. Mamy tematy, mimo różnicy wieku.
– Czasami mówię, że ten mój koniec to tak za bardzo się oddala. A dobrzy ludzie wtedy mówią: widocznie jeszcze jesteś potrzebna – uśmiecha się Barbara.
Co widać w oczach seniora
– Nasza praca daje nam zarówno dużo radości, ale nieraz jest też trudno – mówi Agnieszka Kozak, koordynator regionalny stowarzyszenia mali bracia Ubogich. – Radość daje uśmiech seniora, to jest coś co potrafi mnie zmotywować do dalszego działania: wdzięczność, ich oczy. Bo to widać w oczach. Jak się idzie do seniora, który jest u nas od pół roku w stowarzyszeniu, to widać inne oczy. I całkiem inaczej z nami rozmawia. To nie jest już taka zamknięta osoba. I to daje mi wtedy taką siłę, żeby iść dalej.
– Uśmiech osoby starszej ma dla mnie podwójną moc i energię – mówi Katarzyna Kasperek, obecnie koordynatorka wolontariatu, a wcześniej wolontariuszka w przeróżnych działaniach już od około 25 lat. – Dla mnie praca z wolontariuszami to zaszczyt. Od wielu lat chciałam też współpracować z seniorami.
Wioletta Skwira zawsze czuła potrzebę serca, żeby robić coś dla innych. Zaczynała jako wolontariusz, teraz koordynuje pracę wolontariatu.
– Jest to praca, ale i powołanie. Nasi wolontariusze często podkreślają, że oni dają od siebie bardzo wiele, ale z drugiej strony od osób starszych dostają ogrom wiedzy i doświadczenia życiowego. A największą nagrodą jest zobaczyć tyle uśmiechniętych twarzy osób, które przyszły dziś na nasze spotkanie wielkanocne. Wiele razy seniorzy pytali mnie dziś, czy ja to ja, bo przez dłuższy okres mieliśmy kontakt tylko telefoniczny. W domu często jest samotność, nie ma nawet z kim złożyć sobie życzeń. A taki kontakt twarzą w twarz, podzielenie się wielkanocnym jajkiem, jest bardzo ważne.