Nie można go limitować, nakładać restrykcji zewnętrznych i jakichkolwiek cenzur. Ale to jest też przestrzeń do protestu. Jeśli widz czuje się obrażony, może protestować. Ale nie może limitować artystów. Nie można tej wolności limitować z poziomów urzędniczych. Rozmowa z Krzysztofem Rzączyńskim, nowym dyrektorem Teatru Andersena.
• Rocznik?
- 1972.
• Korzenie rodzinne?
- Jestem z Lublina. Z rodziny o dużych tradycjach lubelskich. Pradziadek Edmund Rzączyński był przedwojennym przemysłowcem, dyrektorem fabryk Vetterów, wspierał finansowo szkołę Handlową. Natomiast dziadek, Franciszek Rzączyński to znany lubelski adwokat. Ojciec Bogdan Rzączyński jest doktorem nauk rolniczych, mama Zofia profesorem chemii.
• Edukacja?
- Podstawówka nr 6. Maturę robiłem w Staszicu w Lublinie. Po szkole dostałem się na polonistykę na UMCS i równolegle na dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Wybrałem dziennikarstwo, sądząc, że pomoże mi to w lepszym opanowaniu warsztatu pisarskiego. Zupełnie się pomyliłem, bo główny nacisk był na nauki polityczne. Natychmiast zacząłem szukać czegoś innego i znalazłem Wiedzę o teatrze na PWST w Warszawie, studiując równolegle dwa kierunki.
• Tam się zaczęła pana przygoda z teatrem?
- Tak, z Igorem Gorzkowskim, Andrzejem Majczakiem i Marcinem Grotą założyliśmy Studencki Teatr Prób i zaczęliśmy robić przedstawienia bazując na metodzie Michaiła Czechowa.
• Nauczyciele od teatru?
- Jerzy Kenig, Andrzej Wanat, Jerzy Axer, Aleksandra Okopień-Sławińska, Lech Śliwonik. Moim mistrzem był Michał Bogusławski, reżyser filmowy, dokumentalista, dzięki któremu moje zainteresowania teatralne mocno zahaczyły o film dokumentalny.
• Pierwszy film?
- Krajobraz przed ciszą. Dokument miał duży sukces na festiwalach. Dzięki niemu dostałem się na reżyserię do łódzkiej filmówki. Tam otworzył się dla mnie kolejny rozdział z bardzo ciekawymi nauczycielami. W tym z ostatnimi latami pracy Jerzego Wojciecha Hasa, który mnie uczył. Do tego Wojciech Marczewski. Do tego doszła jeszcze nauka w wyższej szkole filmowej w Anglii. Na mojej drodze wciąż przeplatało się własne pisanie, teatr i film. I w takim splocie to funkcjonuje do dziś.
• A co z Lublinem?
- Lublin w tym wszystkim bardzo silnie istniał. Wspomniany Michał Bogusławski był autorem telewizyjnego cyklu Małe Ojczyzny - tradycja dla przyszłości. Powstało około 200 filmów dokumentalnych, opowiadających o związkach ludzi z miejscem, z którego pochodzą. W tym cyklu zrobiłem kilka filmów, a później, zainspirowany tematyką, jeden z Lublina.
• Jaki?
- O staruszkach mieszkających na Rurach, w starym domku, dookoła otoczonym blokami. Tworzą wysepkę czasu, zaklętego we współczesności. Film ma tytuł Niebo. Rozmawiali o różnych tematach. Jednym z ciekawszych był temat: Jak tam będzie w niebie.
• Czyli film na pierwszym miejscu?
- Mam takie przekonanie, że forma wypowiedzi jest wtórna do tego, co chcę powiedzieć. O niektórych rzeczach nie sposób powiedzieć inaczej niż filmem dokumentalnym. Wojciech Has powtarzał nam, że nie ma żadnego podziału na film dokumentalny i fabularny. Film to film. To jest jakaś rzeczywistość zarejestrowana na ekranie. Musisz stworzyć jakąś historię, jakąś opowieść. Dokładnie tak samo myślę o teatrze współczesnym i o teatrze lalek. Uważam, że podział na teatr dramatyczny i teatr lalek jest bardzo krzywdzący. Uważam, że teatr to teatr. Wspaniale jest korzystać z zasobu sztuki lalkarskiej, ale trzeba to robić wówczas, gdy zaprzęgnięcie lalek czemuś służy. I tak się dzieje na zachodzie Europy, gdzie jest niezwykły powrót do teatru lalek.
• Co zdecydowało o tym, że wystartował pan w konkursie na dyrektora Teatru Andersena?
- Połączenie zbiegów okoliczności, przypadku i sentymentów. Moja żona Joanna, która jest aktorką w Teatrze Żydowskim w Warszawie, przeczytała na e-teatrze, że ogłoszono konkurs na to stanowisko. Spytała: Nie wystartował byś?
• A sentyment?
- Od dziecka chodziłem do tego teatru, nie mogę przypomnieć sobie konkretnych tytułów, ale jak zacząłem przygotowywać się do konkursu, czytać, poznawać historię miejsca, studiować ikonografię, przeglądać zdjęcia, to przynajmniej połowę spektakli widziałem. Pomyślałem, że Lublin o coś się upomina. Nie myślałem, że wygram, bo była duża konkurencja. Skupiłem się, co mógłbym jeszcze temu teatrowi zaoferować. Napisałem „program marzeń”, trochę go musiałem zweryfikować z rzeczywistością ale mam nadzieję, że w sporym procencie uda się go zrealizować.
• Czy miłość jest ważna w pana pracy?
- Hm. Miłość. Wydaje mi się, że dlatego piszemy wiersze, robimy filmy, spektakle teatralne, żeby o tym ciągle opowiadać. I niekoniecznie w słowach to zaklinać. A jeśli już w słowach, to w poezji. Zrobiłem film o miłości pod tytułem Ślub. Wydaje mi się, że miłość to też odpowiedzialność. Jest w tym nawiązanie do książki Karola Wojtyły „Miłość i Odpowiedzialność”. Ale pewnie miłość to też szaleństwo, zauroczenie, wolność. Film „Powrót Marii”, nad którym teraz pracuję też o tym mówi. O miłości, która została w młodości przez czyjąś brutalność zabita i się trzepocze, jak taki ptak, który nie potrafi się wznieść. Ale ciągle chce. Miłość jest wspaniała. Bez miłości świat już dawno mógłby przestać istnieć.
• Czy fakt, że jest pan filmowcem, będzie pan wykorzystywał przy doborze tytułów, reżyserów i pracy nad spektaklem?
- Tak, ale nie w myśleniu jeden do jeden. Moim marzeniem jest wyreżyserowanie w Teatrze Andersena adaptacji scenariusza Kieślowskiego i Piesiewicza „Podwójnego życia Weroniki”, gdzie jednym z tematów jest lalka. Zaczęliśmy wstępne rozmowy. Na pewno nie będę z klucza moich kolegów filmowców teatrowi proponował. Jesteśmy otwarci na każdego reżysera, który przyjdzie tu z ciekawym pomysłem.
• Co z młodymi ludźmi, którzy siedzą w internecie i myślą obrazkami?
- Chciałbym dotrzeć do ich autentycznych zainteresowań. Zapytać, wejść w ich świat. Co czytają, jakie blogi, w jakich mediach społecznościowych? Przecież wśród nich są tacy sami ludzie, jak my, kiedy byliśmy młodzi. Moja córka Hania, która ma 13 lat, bardzo dużo czyta, rysuje. W Wielkiej Brytanii zrobiono ostatnio ciekawe badania, jest ogromny renesans zainteresowania teatrem przez młodych ludzi, którzy czują przesyt, chcą spotkań w realnej rzeczywistości. A nie w wirtualnej.
• Czy ma pan w planach zagranie spektaklu w Sali Operowej CSK?
- Tak. Rozmawiamy z dyrektorem Piotrem Franaszkiem o wspólnym projekcie CSK i Teatru Andersena. I nawet w tym tygodniu zapraszamy tu jednego ze znanych polskich reżyserów. Chodzi o duży tytuł, który by zainteresował polską publiczność.
• Czy będzie lifting zespołu aktorskiego?
- Na razie nie, zespół jest zrównoważony, dobry, ciekawy. Nie chcę żadnych ruchów teraz robić. Co najwyżej - role gościnne.
• Najbliższe spektakle w Andersenie?
- Pierwszy w grudniu. Premiera 8 grudnia. To spektakl Eli Depty „Dziób w dziób” według tekstu Maliny Prześlugi. W żywym planie i w lalce. Próby się zaczynają.
• Kolejna propozycja?
- „Księga dżungli” w reżyserii Kuby Roszkowskiego, który zrobił w Andersenie wspaniałe „Wesele”. Premiera 10 lutego. Rozmowy o tych dwóch realizacjach zostały rozpoczęte przed moim przyjściem. Ja nie robię rewolucji.
• Kolejne plany?
- Chciałbym, żeby Magda Szpecht, młodziutka i już bardzo dostrzeżona reżyserka zrobiła i tu uwaga, uwaga: „Hamleta” Szekspira w lalce i żywym planie. Spektakl dla młodzieży i dla dorosłych.
• Ma pan na oku Hamleta?
- Tak, tych Hamletów będzie kilku. Wstępnie planujemy premierę na 7 kwietnia. Rozmowy trwają, może być dużo zmian, na pewno nie odpuszczę tego pomysłu.
• Będzie teatr dla dzieci?
- To jest nasze główne zadanie. Zdaję sobie z tego sprawę i bardzo się z tego cieszę. Przecież dzisiejsze dzieci to kiedyś naród. One będą rządzić tym krajem. I tworzyć rzeczywistość. To, że chcę stworzyć scenę dla młodzieży i scenę dla dorosłych to jest coś dodanego. Jacek Papis zaproponował Lekcje niegrzeczności. Rzecz dzieje się w Grzecznolandii, gdzie wszystko musi być politycznie poprawne i grzeczne. Trzeba być niegrzecznym (czytaj asertywnym), żeby móc być sobą.
• Co jeszcze?
- Pamiętamy czeską bajkę Arabella. Chcemy zrobić Arabellę w lalkach. Rozmawiam z Igorem Gorzkowskim, żeby to zrobił. To tylko część mojego programu, rozpisanego na trzy lata. Program jest uwarunkowany budżetem.
• Marzenia?
- Móc wypowiadać się o tym, czym żyję, co mnie pasjonuje i tym co stanowi jakiś problem, o którym należy rozmawiać. W teatrze, który jest przestrzenią wolności. Nie można go limitować, nakładać restrykcji zewnętrznych i jakichkolwiek cenzur. Ale to jest też przestrzeń do protestu. Jeśli widz czuje się obrażony, może protestować. Ale nie może limitować artystów. Nie można tej wolności limitować z poziomów urzędniczych. Moim marzeniem jest to, żeby życie twórcze w Polsce nadal było wolne i żeby każdy miał prawo do swojej ekspresji.