Rozmowa z Anną Bednarz, mamą 7-letniej Wiktorii z Krzczonowa o zakończonej właśnie zbiórce pieniędzy na operację dziewczynki. Zbiórce, którą udało się zakończyć szybciej dzięki pieniądzom przekazanym przez rodziców 19-letniego Mateusza Szaconia z Lublina. Chłopak niestety swoją walkę z chorobą przegrał.
• Wiktoria urodziła się z szeregiem wad wrodzonych.
– Najpierw walczyliśmy o jej życie. Najpierw była operacja główki, a potem serca. Wtedy poprosiliśmy o pomoc po raz pierwszy. Dzięki wsparciu cudownych ludzi, udało się zebrać 24 tysiące euro i zoperować córeczkę za granicą.
• Dzięki temu przeżyła. Ale to nie była jedyna operacja.
– Była też operacja polegająca na wydłużeniu ścięgien Achillesa. Lekarz zapewniał nas wtedy, że ten zabieg wystarczy do samodzielnego chodzenia, ale niestety nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Z każdym dniem było coraz gorzej.
• Na czym polega problem?
– Przykurcze stawowe w kolanach uniemożliwiają Wiktorii utrzymanie równowagi. Dlatego jeździ na wózku. Samodzielnie przemieszcza się głównie na kolanach. Te są już w bardzo złym stanie, bo córeczka rośnie i jest coraz cięższa. Kolana muszą wytrzymywać coraz większe obciążenie, a ta część ciała nie jest do tego stworzona.
• Ruszyła więc kolejna zbiórka.
– Lekarze dali nam stuprocentową gwarancję, że Wiktoria będzie chodzić, ale koszt operacji i rehabilitacji to 400 tys. zł, czyli 200 tys. na nóżkę. Zbiórkę zaczęliśmy w grudniu 2020 r. Włączyło się w nią wiele osób o wielkich sercach. Były licytacje, zbiórki publiczne i zbiórki w kościołach. Podczas tych ostatnich otrzymywaliśmy budujące wsparcie słowem i modlitwą. To dawało nam siłę, bo nie ukrywam, że zbiórka szła bardzo powoli. Nie wiedzieliśmy, czy uda się zebrać potrzebną kwotę.
• Zbiórkę spowolniła epidemia?
– Na pewno tak, ale z moich obserwacji wynika, że ludzie znacznie chętniej pomagają w sytuacji, gdy ratowane jest życie. Absolutnie się temu nie dziwię. Angażujemy się bardziej wiedząc, że dziecko bez pomocy umrze. W trudnej, ale nie beznadziejnej sytuacji o pomoc jest trudniej.
• Tak było w przypadku 19-letniego Mateusza Szaconia…
– Mateusz uskarżał się na ból, a lekarze przepisywali mu leki mające go złagodzić. Diagnoza została postawiona dopiero, gdy przestał chodzić. Okazało się, że chłopiec ma guza w miednicy. Były już też przerzuty do płuc. Rodzice chłopca założyli zbiórkę na kupno drogiego i nierefundowanego leku, który jest niezbędny przy leczeniu tak niebezpiecznego nowotworu, jakim jest mięsak Ewinga.
• Zbiórka się zakończyła?
– Tak, 2 sierpnia. Lek, który był zalecany przez lekarzy i na który była prowadzona zbiórka, okazał się jednak nieskuteczny. Mateusz odszedł. Teraz skontaktowała się ze mną jego mama i przekazała na rzecz Wiktorii część zebranych pieniędzy. Reszta trafi do innych potrzebujących dzieci.
• Co pani czuje?
– Nie sposób ubrać tego w słowa. Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić, z jak wielkim dramatem muszą sobie radzić rodzice Mateusza. To niewyobrażalne cierpienie, więc są łzy niewypowiedzianego żalu. Z drugiej strony są jednak łzy wdzięczności. Wierzę, że Mateusz jest dziś aniołem, który gdzieś z góry czuwa nad Wikusią i będzie cieszył się z każdego jej samodzielnego kroku. Mam też nadzieję, że rodzice Mateusza odnajdą przynajmniej odrobinę spokoju patrząc, że ich dziecko wsparło w taki sposób innego potrzebującego malucha.
• Macie kontakt z rodzicami Mateusza?
– Tak i mam nadzieję, że tak już zostanie. Że będziemy się wspierać. Rozmawiamy zwykle przez telefon. Dzisiaj o godz. 17.00 spotkamy się w kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Krzczonowie, gdzie zamówiliśmy z mężem mszę w intencji duszy Mateusza i dziękczynną dla jego rodziców. Niewiele więcej możemy zrobić, by podziękować. Bo co można zrobić w takiej sytuacji?! Mam nadzieję, że przynajmniej to przyniesie im ukojenie. Mam też nadzieję, że w modlitwę włączy się wiele osób, które przyłączyły się wcześniej w zbiórki na rzecz Mateusza i Wiktorii.
• Co będzie dalej z Wiktorią?
– 23 października zoperuje ją zespół prof. Feldmana z Paley Institute w Warszawie. To też jakiś znak z nieba, bo gdyby zbiórki nie udało się zakończyć teraz, to następna okazja byłaby dopiero wiosną przyszłego roku, bo lekarze dopiero wtedy ponownie przyjadą do Polski. W trakcie jednego zabiegu zoperowane zostaną jednocześnie obie nóżki. Po tygodniu rozpocznie się rehabilitacja, która będzie trwać do 10 grudnia. Lekarze zapewniają, że cztery tygodnie po jej rozpoczęciu Wiktoria będzie już stawiać pierwsze kroki bez pomocy.