Zadowolenie organizatorów z wyniku tegorocznej aukcji Pride of Poland mogło być przedwczesne. Stadniny jak dotąd nie otrzymały pieniędzy za konie wylicytowane przez kupca z Francji. Chodzi o milion euro.
– Łączna kwota 1 mln 596 tys. euro jest powyżej naszych oczekiwań. Szacowaliśmy, że osiągniemy wynik maksymalnie 1,2 mln euro – mówił tuż po aukcji 14 sierpnia Andrzej Wójtowicz, pełnomocnik dyrektora KOWR ds. hodowli koni, w przeszłości hodowca i prezenter z Bełżyc koło Lublina.
Najwyższą cenę aukcyjną osiągnęła gniada klacz Esmeraldia ze stadniny w Michałowie, za którą kupiec z Francji zaproponował 400 tys. euro. Ten kupiec to Thierry Barbier, który wylicytował jeszcze trzy konie: Egirę z Białki za 115 tys. euro, Poganinkę z Michałowa za 220 tys. euro i Euzonę z Janowa Podlaskiego również za 220 tys. euro. Łącznie to 955 tys. euro. Problem w tym, że jak dotąd pieniądze na konta państwowych stadnin nie wpłynęły. O sprawie jako pierwsza poinformowała lubelska "Gazeta Wyborcza".
Lucjan Cichosz, prezes janowskiej stadniny, to potwierdza. – Nie mamy jeszcze zapłaty za 2 konie, w tym za jednego wylicytowanego przez kupca z Francji, a drugiego drogą online. Czekamy – przyznaje. – Prezes Polskiego Klubu Wyścigów Konnych jest w stałym kontakcie z nabywcami. Mają wkrótce przelać pieniądze. Na razie na koncie ich jednak nie mamy – nie ukrywa Cichosz. Dodaje, że stadnina ma w ostateczności „wyjście awaryjne”. Jakie, tego prezes nie zdradza.
Z kolei michałowska stadnina informuje nas, że czeka na pieniądze od Francuza do 31 sierpnia. – Do tego czasu spółka wstrzymuje się z działaniami – słyszymy w sekretariacie.
Organizatorzy nie sieją jednak paniki. – To Polski Klub Wyścigów Konnych monitoruje formy sprzedaży. Stadniny wystawiały tylko faktury dla nabywców koni – zaznacza Andrzej Wójtowicz, pełnomocnik dyrektora KOWR ds. hodowli koni. Zapewnia jednocześnie, że większość klientów za wylicytowane konie już zapłaciła. – Pierwsze z nich już opuszczają stadniny. Wiem, że organizatorzy są w stałym kontakcie z kupcem z Francji, który obiecał, że lada dzień wpłaci pieniądze – stwierdza Wójtowicz, przekonując, że „nie jest to fikcyjny klient”. – On nie zniknął – podkreśla.
W regulaminie można jednak przeczytać, że nabywcy mają 7 dni na sfinalizowanie transakcji. – To są takie kierunkowe terminy i sztywno ich się nie trzymamy. Liczy się termin wystawienia faktury, a te formalności trwają i mogą przeciągnąć się do kilku tygodni – zauważa pełnomocnik.
Tymczasem branża zna Francuza, ale raczej nie z tej dobrej strony. – Niestety, środowisko hodowców raczej nie ma pochlebnego zdania o tym panu – przyznaje Krystyna Chmiel, profesor nauk rolniczych z Białej Podlaskiej, która od lat specjalizuje się w hodowli koni. – On z pewnością ma wiedzę, ale roztacza wokół siebie mit wielkiego hodowcy i nie do końca wiadomo, czy to, czym się chwali jest rzeczywistością – zaznacza Chmiel, która poznała Francuza w 2018 roku. – Nagabywał mnie, proponował współpracę. Zresztą wielu hodowców z Polski tak go poznało. To niewiarygodna osoba i szkoda, że nikt z organizatorów aukcji nie przeprowadził rozeznania, nie zweryfikował go – ubolewa znawczyni. Jej zdaniem nie wszystko jednak stracone. – Na pewno są chętni na te konie, trzeba złożyć propozycje tym, którzy licytowali drugi wysoki wynik – sugeruje Chmiel.
Udało nam się skontaktować z Thierry’m Barbierem. – Tak, zakupiliśmy te konie do naszej stadniny we Francji. Finalizujemy transakcje – stwierdza krótko Francuz. Z jego strony internetowej można wnioskować, że ma on stadninę we Francji, ale eksperci z Polski twierdzą, że to tylko strona internetowa.