– Policjanci natrafili na chemikalia pod koniec ubiegłego tygodnia podczas rutynowej kontroli – mówi Marek Cichecki z puławskiej policji. – Najpierw poczuli żrący zapach. Na podłodze i na półkach walały się różne pojemniki. Niektóre otwarte.
Strażacy wspólnie z policją i Strażą Miejską przez kilka dni pilnowali, by nikt nie wchodził do pomieszczeń z niebezpiecznymi substancjami. W poniedziałek specjaliści z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska przeprowadzili niezbędne badania. Chemikalia usunięto z opuszczonej fabryki dopiero w środę.
– Była tam praktycznie cała tablica Mendelejewa – mówi kapitan Ryszard Starko, rzecznik prasowy lubelskiej straży pożarnej. – Gdyby te substancje dostały się w niepowołane ręce, mogłyby spowodować realne zagrożenie. Wojewódzki inspektor ochrony środowiska zdecydował, że chemikalia zostaną unieszkodliwione w puławskich Zakładach Azotowych.
To nie pierwszy taki przypadek. Pod koniec ubiegłego roku na terenie byłej fabryki Grabka znaleziono ponad 1,5 tony niebezpiecznych substancji, m.in. kwas azotowy, kwas fosforowy, związki rtęci, ołowiu i selenu. Ekologiczną bombą zajęła się specjalistyczna firma z Oświęcimia. Za utylizację trucizny zapłaciło miasto, bo właściciel fabryki – słynny „Król Żelatyny”, Kazimierz Grabek – nie odpowiadał na wezwania. Tym razem prezydent Puław również wysłał właścicielowi Żelatyny wezwanie do usunięcia chemikaliów. Jak można się było spodziewać – bez odzewu.
– Do tej pory, mimo sądowego wyroku, nie możemy wyegzekwować zapłaty za poprzednią akcję – nie kryje irytacji Janusz Grobel, prezydent Puław. – To dla mnie niezrozumiałe, że odpowiednie służby nie mogą poradzić sobie z jedną osobą. To karygodne, że podatnicy muszą płacić za to, że ktoś nieudolnie sprywatyzował fabrykę. Nie odpuścimy właścicielowi fabryki.
Nadal jednak nie ma pewności, czy za jakiś czas w Fabryce Żelatyny znów nie znajdzie się kolejna, ekologiczna bomba.
– Jeszcze w listopadzie, po ostatnim znalezisku na terenie fabryki, wspólnie z dawnym pracownikiem fabryki sprawdzaliśmy, czy nie ma tam chemikaliów – dodaje kapitan Starko. – Tego miejsca, niestety, nam nie wskazano. Sprawdziliśmy wszystko, co się dało. Do niektórych pomieszczeń nie mogliśmy wejść, bo były zamknięte. Niestety, fabryka jest w dalszym ciągu własnością Kazimierza Grabka. I nie możemy wchodzić na jej teren bez pozwolenia, bo właściciel może nam wytoczyć proces o wtargnięcie na jego teren. A wszelkie próby kontaktu z Grabkiem kończą się fiaskiem. I koło się zamyka.
Niezabezpieczone niebezpieczne chemikalia w Puławach to jedna z wielu pozycji na liście zarzutów wobec Kazimierza Grabka. Na początku maja lubelska prokuratura skierowała przeciw „Królowi Żelatyny” i jego współpracownikom akt oskarżenia, w którym zarzuciła im m.in. działanie na szkodę spółki, czym narazili ją na straty od 9 do 25 mln złotych.