Tu nie chodzi o same pieniądze na podwyżki, tu chodzi o to, żeby one były zainwestowane w ludzi i szkolnictwo wyższe. Bo to nie jest koszt, to jest inwestycja w przyszłość społeczeństwa i młodego pokolenia – mówiła dr Marta Łacek z ZNP podczas dzisiejszej akcji protestacyjnej na miasteczku akademickim UMCS.
Pod hasłem zwiększenia wynagrodzeń, zgodnie z obietnicami rządu jeszcze z 2018 roku, przed pomnikiem Marii Skłodowskiej-Curie zebrali się związkowcy z ZNP, Solidarności i Solidarności 80, a także pracownicy administracyjni i naukowi. W sumie około 70 osób (wczoraj na uczelniach rozpoczęła się zdalna nauka).
O tym, dlaczego pensje powinny wzrosnąć, mówiły nam uczestniczki zgromadzenia: – Od 9 lat pracuję na Uniwersytecie Przyrodniczym jako młodszy bibliotekarz. Na ¾ etatu zarabiam 2158 brutto zł. Uważam, że przy pełnym wymiarze czasu pracy powinnam zarabiać około 3 tys. zł.
Jej koleżanka po fachu z Biblioteki Głównej UMCS: – Zarobki – 3350 brutto, 26 lat stażu. Uważam, że powinnam zarabiać około 5 tys. zł – mówi.
– Nasz protest to efekt braku realizacji ustawy z 2018 roku, w której rząd zobowiązał się w trzech turach do podwyżek wynagrodzeń w szkolnictwie wyższym o 30 proc – mówi dr Henryk Kowalski, prezes ZNP przy UMCS, od 46 lat wykładowca w Instytucie Historii, obecnie na emeryturze. – Do tej pory nasze pensje wzrosły o 13 procent, ale wiemy już, że ani w tym, ani w przyszłym roku rząd nie zwiększy puli na wynagrodzenia.
Według dr. Kowalskiego adiunkt zarabia w tej chwili 4930 zł, gdy tymczasem jego wynagrodzenie powinno wynosić 73 proc. pensji profesora. A ta – zgodnie z zapisami ustawy – to 3-krotność minimalnego wynagrodzenia w kraju, czyli od przyszłego roku powinna wynosić nieco ponad 9 tys. zł.
– Moja pensja zasadnicza to 3600 złotych brutto – powiedziała Dziennikowi dr Łacek. – Jeszcze mniej zarabia wielu innych pracowników administracyjnych, bo ich pensje wynoszą nawet 3200 zł. Wielu pracowników jest blisko płacy minimalnej. Te niewystarczające wynagrodzenia to ryzyko innego typu: młodzi ludzie, którzy przychodzą na uczelnie, popracują przez chwilę, zobaczą, jak wysokie kompetencje trzeba tu mieć, jak duży wysiłek włożyć, a potem mówią: niestety, dziękujemy. Grozi to zapaścią jeśli chodzi o przyszłe zatrudnienie w obszarze wsparcia nauki i badań naukowych.
Według prezesa ZNP przy UMCS w trzech związkach zawodowych – ZNP, Solidarności i Solidarności 80 – działa na tej uczelni w sumie około 700-800 osób.
Średnio dla adiunkta i profesora
Z danych przekazanych przez Anetę Adamską, rzeczniczkę prasową UMCS, wynika, że na tej uczelni jest 1576 pracowników naukowych oraz 550 administracyjnych. Średnie zarobki tej drugiej grupy, z zastrzeżeniem że nie jest to pensja zasadnicza, a łącznie z dodatkami (za staż pracy, funkcyjnymi itp.) wynosi 4269,95 zł (wszystkie kwoty brutto). Średnie zarobki profesorów to 9502,06, profesora uczelni – 7640,90, adiunkta ze stopniem naukowym dr hab. – 6598,81, adiunkta – 5591,50; a asystenta – 3481,14.
– Jak zwykle średnia zarobków jest arytmetyczna. Np. w grupie administracji są osoby, które zarabiają po 6-7 tys. (kadra kierownicza), ale większość ma niewiele ponad 3, 5 tys. zł – komentuje prezes Kowalski. – Tymczasem w ustawie zapisy dotyczą pensji zasadniczych: profesor – 3-krotność najniższej krajowej; adiunkt 73 proc. pensji profesora; asystent – 50 proc. Te zapisy nie zostały zrealizowane, podobnie jak obietnica 30 proc. podwyżek w latach 2019-2021.