Stanisław Fryz z Jaszczowa wsiadł na furmankę kwadrans po północy. Na koński targ dojechał parę minut po drugiej. O trzeciej handel rozkręcił się na całego. O czwartej trzydzieści Andrzej Kostrobala sprzedał kasztankę. Z drugiej strony placu gniady ogier nie dawał zaciągnąć się na pokład ogromnej ciężarówki. Dostał kijem, więc przemógł strach przed śmiercią.
Jak klacz - to źrebna
Andrzej Kostrobala handluje końmi już trzydzieści lat. Ojciec lubił konie. On też. Na targ przywiózł dwie klacze. W tym białą arabkę. O smukłej szyi, subtelnej głowie, szeroko rozwartych nozdrzach. Stoi spokojnie. Czasem rozejrzy się za kasztanką, która poszła godzinę temu.
Józef Krzyżan i Władysław Bobel z Sobieskiej Woli nie przejdą obok arabki obojętnie. Tak jak Stanisław Fryz z Jaszczowa. Razem z Lucjanem Kowalskim wyjechał na targ kwadrans po północy. Furmanką, przez Łysołaje i Biskupice zeszło im do Piask ponad dwie godziny. Na końskie targi jeździli ich ojcowie i dziadkowie. Mają to we krwi.
- Nawet jak nic nie kupisz, to się na konie napatrzysz - mówi Kowalski. Opowiada, jak trzydzieści lat temu koni było tyle, że targ sięgał do rzeki.
Jest kupiec na arabkę. Podchodzi do klaczy, zagląda jej w zęby. A potem przykłada rękę do brzucha. - Cicho - krzyczy do stojących obok chłopów. Przykłada ucho. Sprawdza, czy klacz jest źrebna.
- Cztery tysiące dam. Jak się źrebak urodzi, piątkę ci dołożę - rzuca w kierunku Kostrobali. - Nic z tego. Przecież ci mówię, że źrebna jest. Takiego konia na raty nie będę sprzedawał.
Jak ogier - to z temperamentem
Wiesław Bereza z Wólki Orłowskiej na co dzień jest oficerem straży pożarnej. W wolnych chwilach hoduje konie. Ma dziewięć sztuk, w tym dwa ogiery. Bo Bereza prowadzi punkt kopulacyjny.
- Na 9 dobę po wyźrebieniu można pokryć klacz. Kryje się dwa, trzy razy. W zależności od tego, czy klacz jeszcze chce. Dotąd, aż odbije ogiera kopytami. Za 340 dni urodzi się młode - tłumaczy hodowca.
W roli naturalnych inseminatorów występują Brzask i Barman.
- Jak Brzask zobaczy klacz, to od razu się stroi i kryje. Taki ma temperament. Barman jest powolniejszy, trzeba mu więcej czasu - opowiada Wiesław Bereza.
Jak on ma służbę, koni dogląda żona Krystyna. Pomagają synowie: Kamil - 17 lat, Rałał - 15, Patryk - 11 lat. Jak pasja, to pasja.
Co tam słychać, Józieńku?
- Bida - odpowiada smagły gospodarz w brązowych oficerkach i zielonej wojskowej kurtce. Z batem w ręku. Na końskim targu wiązanki przekleństw są na porządku dziennym. - Batem, go, batem sk...! Gdzie tu miłość do koni?
- Panie, jaka miłość?! Większość to handlarze - tłumaczy mi Henryk Batyra z Giełczwi.
Na targ przywiózł piękną Melisę. Pokazuje mi paszport z wpisanymi imionami rodziców: matka Majka, ojciec Trans. Może sprzeda, może Melisę zamieni.
Konie trzymał dziadek Jacek Batyra i ojciec Stanisław Batyra.
Jak kupić dobrego konia?
- Trzeba patrzeć na wygląd. Czysty, wyszczotkowany powinien być. Odejść kawałek. Spojrzeć na pokrój. Czyli kształt. Koń spokojny musi być. No i młody. Nie więcej niż trzy lata. Wtedy warto dać nawet sześć tysięcy - tłumaczy Batyra, który przez kilka lat hodował konie szlachetne. Sprzedawał je na aukcjach w Sitnie, Krupcu i Białce. Teraz trzyma konie zimnokrwiste.
Nie zapomni nigdy, jak w klinice weterynarii w Lublinie student źle ukłuł jego ukochaną klacz. Po dwóch tygodniach padła.
- Panie, płakałem jak po dziecku. Jak po dziecku.
Targi żywego mięsa
Z roku na roku na targach w Piaskach jest więcej handlarzy niż hodowców.
Choć Tomaszowi Niedźwieckiemu z Borowicy nie udało się sprzedać ośmioletniej myszatej klaczy rasy konik polski, to za nic w świecie nie sprzeda jej na transport do Włoch.
- Co ja bym powiedział swoim synkom: Piotrkowi - 11 lat i Pawłowi - 6 lat, którzy jeszcze wczoraj na niej jeździli?
Najchętniej oddałby klaczkę na hipoterapię. Wystarczy się do niej przytulić i już na świecie jest lepiej.
Pięć po szóstej z targowego placu jedna za drugą odjeżdżają ciężarówki z przyczepami. Ogromne iveco aż kolebie się od uderzeń kopyt.
- One czują śmierć. W końskim handlu nie ma litości - mówi mi Batyra.
Jak konie pojadą z Piask do Włoch, po drodze mogą nie dostać pić. Bo Włosi lubią "suchą” koninę. Ale pragnienie to dopiero początek końskiej męki.
Stłoczone, podczas jazdy po wybojach mogą połamać nogi.
Wtedy dojadą na klęczkach.
Jak nie będą mogły wstać do wyjścia i na to są sposoby.
Kopanie, bicie ciężkimi kijami. W ostateczności pałka pod napięciem...