Najpierw tratwą, później rowerem. Po blisko dwóch miesiącach podróży Andrzej Łagowski dotarł w poniedziałek do Morza Czarnego. Teraz szuka transportu do Polski.
– Dojechałem. To uczucie jest nie do opisania. Euforia i szczęście – cieszy się pan Andrzej, który z Puław wypłynął na początku maja. Pierwotnie jego środkiem transportu była tratwa, którą wykonał z plastikowych beczek i drewna. Ale mieszkaniec gminy Wisznice po miesiącu musiał przesiąść się na rower, bo niemiecki urząd nie dopuścił jego tratwy do dalszego płynięcia. – Niemiecki Urząd Żeglugi Śródlądowej wymagał rejestracji oraz certyfikatów dopuszczających do ruchu. A tego nie udało mi się tam załatwić – tłumaczył nam wtedy podróżnik.
W sumie tratwą przepłynął ponad 1300 kilometrów. A w poniedziałek pan Andrzej dotarł do rumuńskiej Konstancy, portu nad Morzem Czarnym. – To były trzy tygodnie na rowerze. Kosztowało mnie to sporo wyrzeczeń, bo nie jestem typem sportowca – opowiada śmiałek. Na dwóch kółkach pokonał ok. 1700 kilometrów, średnio ok. 100 kilometrów dziennie. Po drodze skręcił kostkę, ale pedałował dalej. – Morze jest ciepłe. Po prostu żyć, nie umierać. Łzy cisną mi się do oczu. Cały czas żałuję, że nie udało się tratwą, ale w końcu jestem u celu – podkreśla Łagowski, dziękując żonie. – Za to, że znosi te moje dziwne pomysły – żartuje nasz rozmówca.
Ale teraz podróżnik chce wrócić do domu i poszukuje transportu. – Za kilka dni podróżnikowi kończy mi się urlop – przyznaje mieszkaniec gminy Wisznice. Na co dzień pracuje jako zawodowy kierowca. Pan Andrzej udostępnia swój numer telefonu dla osób, które chciałaby mu pomóc w powrocie do Polski: +48 602 754 994. Można też skontaktować się z nim za pośrednictwem Facebooka.