Jest twarzą Lublina. Od blisko 30 lat Stanisław Santarek jako przewodniczący Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Lublina ze współpracownikami i wolontariuszami z powodzeniem zbiera pieniądze na ratowanie zabytkowych nagrobków i rzeźb na najstarszej nekropolii w mieście. – Moje możliwości są już na wyczerpaniu. Na początku maja będę obchodził 90. urodziny. Najwyższy czas żeby ktoś mnie zastąpił.
– Najbardziej cieszę się z tego, że udało nam się namówić mieszkańców Lublina do tego, że warto dbać o zabytki. To przecież jest nasza historia – podkreśla Stanisław Santarek, przewodniczący Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Lublina, który od wielu lat organizuje listopadową kwestę na najstarszym cmentarzu w Lublinie, przy ul. Lipowej.
Przez ponad 30 lat udało się uratować i odnowić blisko 300 zabytkowych nagrobków. Jest to możliwe, bo lublinianie są hojni. Ofiarodawców jest wielu, podobnie jak młodych wolontariuszy z lubelskich szkół, którzy razem ze swoimi nauczycielami aktywnie włączają się w pomoc.
– Pewnego roku, już kończyliśmy zbiórkę. Mieliśmy wychodzić z naszej siedziby, kiedy w drzwiach pokoju stanęła starsza pani o kulach – opowiada Stanisław Santarek. – Przyglądała nam się chwilę w milczeniu. Zapytana, czy możemy jej w czymś pomóc odpowiedziała, że chciałaby złożyć datek. Pamiętam dokładnie jak po tych słowach położyła na stole 14 banknotów stuzłotowych. Od tamtej pory, co roku ta sama pani wpłaca nam na konto kwoty od 1,5 tys. do 2 tys. zł. Nasza ofiarodawczyni pochodzi ze Słowacji, ma polskie obywatelstwo. W Lublinie się osiedliła, bo prawdopodobnie wyszła tutaj za mąż.
Harcerska nauka
– Urodziłem się w Krasnymstawie. W rodzinie pracownika kolei żelaznych, którzy byli w tamtym czasie traktowani jak pracownicy jednostki zmilitaryzowanej. Jak żołnierze. Dostawali nakaz przeniesienia do pracy w innym miejscu i nie mogli odmówić. – opowiada pan Stanisław. – Takie polecenie otrzymał też mój ojciec. Został skierowany do pracy w Równem na Wołyniu, gdzie niestety zmarł w 1937 r. Po śmierci ojca przyjechaliśmy z mamą i rodzeństwem do Lublina, gdzie mieszkała moja ciotka; siostra mamy.
Sytuacja była ciężka. Rodzina została praktycznie bez środków do życia. – Mama nie miała żadnego wykształcenia. Kiedy była dzieckiem nie było takich możliwości. To było jeszcze przed I wojną światową. Na kompletach nauczyła się pisać i czytać. Nie miała żadnego wyuczonego zawodu, a po śmierci męża została sama z czwórką małych dzieci – mówi pan Stanisław. – Ojcu zabrakło trzech miesięcy pracy do pełnego ubezpieczenia. W rezultacie zostaliśmy bez żadnej renty, tylko z jednorazową odprawą.
Po niedługim pobycie w Lublinie rodzina wyjechała na wieś koło Radzynia Podlaskiego. Zamieszkali w Paszkach Dużych. – Mama, która jeszcze Lublinie ukończyła kurs kroju i szycia, miała w tej miejscowości znajomych. Zajęliśmy niewielki dom, w którym była tylko kuchnia z pokojem. Mieszkaliśmy tam do 1948 r. W Paszkach Dużych chodziłem do szkoły podstawowej, a później do gimnazjum w Radzyniu Podlaskim. Należałem do zuchów, a potem do harcerzy. Tam nauczyłem się, że warto robić coś dla innych.
Z Bratysławy do Budapesztu
– Będąc małym dzieckiem poważnie zachorowałem – przyznaje nasz rozmówca. – Przez trzy lata mama jeździła ze mną po szpitalach. Niestety: lekarze za późno rozpoznali chorobę. Leczono mnie na wszystko tylko nie na to, co rzeczywiście mi dolegało. Dopiero we Lwowie młody lekarz postawił trafną diagnozę. Okazało się, że to była gruźlica stawu biodrowego. Tyle, że było już za późno aby cokolwiek zrobić. Żeby mnie całkowicie wyleczyć. Wobec tego ograniczono się jedynie do oczyszczenia stawu. Lekarze usztywnili też kość biodrową, by mogła zrosnąć się miednicą. I tak to zostawili.
Pojawiły się jednak komplikacje. – Jak to dziecko biegałem, skakałem, wspinałem się po drzewach. Nie oszczędzałem się. W tym czasie nikt nie zauważył, że kość biodrowa zrosła się nieprawidłowo. Nastąpił boczny zrost. To niestety spowodowało skrócenie mojej nogi o 11 cm.
Mimo niepełnosprawności pan Stanisław nigdy nie zrezygnował z aktywności fizycznej. – Z plecakiem zdeptałem Polskę łącznie z Tatrami. Oczywiście nie byłem na Rysach, ale wędrowałem po słowackiej stronie na przełęczy pod Gerlachem. Uprawiałem również kajakarstwo. Przepłynąłem kajakiem nie tylko polskie rzeki, ale też w parze z kolegą szlak na Dunaju: z Bratysławy do Budapesztu. Aktywny jestem cały czas. Co roku z wnuczką odwiedzamy różne kraje. Byliśmy już w Izrael i Andaluzji, na południu Hiszpanii. W tym roku mieliśmy zaplanowane fiordy norweskie, ale plany pokrzyżował nam koronawirus.
Komitet
To, że Stanisław Santarek związał się ze Społecznym Komitetem Odnowy Zabytków Lublina, a później stanął na jego czele było, jak przyznaje nasz rozmówca, zupełnie przypadkowe. – Współpracę i udział w kweście na rzecz ratowania zabytkowych nagrobków na cmentarzu zaproponował mi mój nieżyjący już kolega Marek Wyszkowski. Razem działaliśmy w PTTK. I tak razem z moją żoną przez kilka lat uczestniczyliśmy w tej zbiórce.
Kwestę organizował społeczny komitet. – Tyle, że tak naprawdę był on powołany przez Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ale w ramach niego powstały grupy tematyczne, m.in. grupa z inicjatywy redaktora „Kuriera Lubelskiego” Leszka Mazurka. Funkcjonowała pod nazwą Komisja Ochrony Zabytków Cmentarnych. Te zbiórki na cmentarzu zainicjował właśnie pan Mazurek, początkowo stał na czele cmentarnej komisji. Natomiast pierwszymi wolontariuszami byli dziennikarze lubelskiej prasy, radia i telewizji. Później przewodniczącym tej komisji był Marek Wyszkowski, który z czasem związał się z telewizją. W tym czasie ja bardziej zaangażowałem się w działalność na rzecz odnowy zabytków cmentarnych.
Pierwsza kwesta
Zaczęły się zmiany w Polsce. Komitet został rozwiązany, została tylko grupa cmentarna. – Zaczęliśmy funkcjonować na nowych zasadach ze statutem, jako zarejestrowana w sądzie organizacja. Nazwa tylko pozostała stara: Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Lublina. I od tej pory już ja to prowadzę. Pierwsza kwesta, którą zorganizowałem jako przewodniczący odbyła się w 1993 roku (z 68 kwestarzami - przyp. aut.) – wspomina przewodniczący społecznego komitetu.
Kilka lat wcześniej, w 1987 r. na dziennikarskiej kweście było ich nieco mniej: 26 osób. W późniejszych latach liczba wolontariuszy była podobna. Z czasem wolontariuszy zaczęło przybywać. – Np. w 1989 roku było 55 kwestarzy, ale już w 1994 r. trochę mniej, bo kwestowały 34 osoby. Ale za to jakie my wtedy zbieraliśmy sumy. W 1993 r. to było 6 mln 866 tys. zł. To było oczywiście przed denominacją. Kwota była duża, ale wartość niewielka... – dodaje pan Stanisław.
Początkowe prace mające na celu ochronę zabytkowych nagrobków ograniczały się praktycznie do czyszczenia. – I zabezpieczenia tych nagrobków. Nie była to profesjonalna renowacja a raczej taka amatorska robota – przyznaje Stanisław Santarek. – Nie było ani fachowców do konsekracji ani materiałów, które są do tego potrzebne.
Z czasem komitet zaczął współpracować z profesjonalną firmą założoną przez konserwatorów zabytków.
Miękki kamień
Nagrobki na lubelskim cmentarzu, które ratuje dzięki zbiórkom pieniędzy społeczny komitet pochodzą w większości z XIX wieku. – Są wykonane z materiału, który był dostępny na naszym terenie, czyli piaskowca, a czasem jest to też wapień – opowiada pan Stanisław. – Piaskowiec to bardzo miękki kamień, który niestety łatwo poddaje się destrukcji. Lata i warunki atmosferyczne robią swoje. Najczęściej też te nagrobki są całkowicie opuszczone. Nie mają prawnych opiekunów i się rozpadają. My pomniki naszych najbliższych myjemy i co najmniej raz w roku konserwujemy. Inaczej jest z tymi ponad stuletnimi nagrobkami, które od wielu lat nie były przecież poddawane konserwacji.
Nasz rozmówca wyjaśnia, że najnowsza metoda konserwacji nagrobków „polega nie tyle na jego oczyszczeniu, co nasączeniu kamienia chemikaliami”. – To powoduje utwardzenie kamienia. Aby zabezpieczyć je przed destrukcją. Tych środków prawdopodobnie w Polsce w ogóle się nie produkuje. Są sprowadzane z zagranicy. Przez to rosną koszty. Mimo to udaje nam się sporą część nagrobków uratować i uchronić przed zniszczeniem.
Mój apel
W tym roku ze względu na epidemię nie będzie kwesty na cmentarzu przy ul. Lipowej. Mimo to działania społecznego komitetu można wspomóc wpłacając pieniądze na konto organizatorów kwesty. Przewodniczący komitetu prosi o finansowe wsparcie. Do mieszkańców Lublina kieruje też innego rodzaju apel.
– Zapraszam do włączenia się do pracy w społecznym komitecie. Ja niestety muszę się już z tej aktywności wycofać. Kalendarza nie uda się przeskoczyć. Jak to wybrzmiewa w piosence: „Wszystko ma swój czas”. Moje możliwości też są na wyczerpaniu. Na początku maja będę obchodził 90. urodziny. Najwyższy czas, żeby ktoś mnie zastąpił. Oczywiście mamy zarząd, ale to są osoby aktywne zawodowo. 80 proc. prac związanych z działalnością komitetu przechodzi przeze mnie. Dlatego też apeluję, do osób, które dysponują wolnym czasem aby pomogły ratować nam zabytki. W nich jest przecież zapisana historia nie tylko miasta, ale też i naszego kraju.
Internetowa zbiórka
W tym roku, podobnie jak w poprzednich latach na przełomie października i listopada Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Lublina miał organizować XXXIV kwestę na rzecz odnowy zabytków cmentarnych. Zbiórka stacjonarna jest niemożliwa ze względu na epidemię i obowiązujący reżim sanitarny. Dlatego też społeczny komitet wspólnie z Polskim Radiem Lublin organizują zbiórkę internetową. Datki można wpłacać bezpośrednio na konto bankowe Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Lublina.
Nr konta: 04 1240 5497 1111 0000 5001 4129