Rozmowa z Jakubem Banaszkiem, kandydatem PiS na prezydenta Chełma
• Wiem, że zdenerwuję pana tym pytaniem, ale czego warszawski polityk szuka w Chełmie?
- To pytanie można odwrócić, pytając co Banaszek może przywieźć z Warszawy do Chełma. Ja się w tym mieście urodziłem, wychowałem i chodziłem do szkoły. Do Warszawy wyjechałem na studia. Na Uniwersytecie Warszawskim ukończyłem prawo, po czym kolejny kierunek na Uniwersytecie Medycznym. Zaliczyłem też prawo medyczne oraz studia na kierunku menedżer farmacji. Z tym kapitałem rozpocząłem pracę i karierę polityczną. A jeśli chodzi o moje korzenie, to uważam, że chełmianinem się pozostaje niezależnie od tego, gdzie się studiowało, czy podjęło pracę. Tę opinię chyba podzielają zwolennicy mojej kontrkandydatki, skoro śpiewali jej, że „wszyscy chełmianie to jedna rodzina”.
• Co chełmianin Banaszek dotąd osiągnął w Warszawie?
- Ze swoim doświadczeniem w zakresie służby zdrowia byłem doradcą ministra zdrowia, po czym premiera Mateusza Morawieckiego. Obecnie jestem szefem gabinetu politycznego minister przedsiębiorczości i technologii. Z kolei samorządowe doświadczenie zdobyłem będąc radnym dzielnicy Ochota.
• Wróćmy do pana odpowiedzi na pierwsze pytanie. Co po zawodowych i politycznych doświadczeniach jest pan wstanie przenieść do Chełma?
- Przede wszystkim zupełnie nowe spojrzenie na problemy chełmian i naszego miasta. Przez lata pracy uczono mnie, że najważniejsza jest gospodarka. Jeśli nadamy miastu nowy impuls gospodarczy, to nie tylko zapewnimy dodatkowe inwestycje i miejsca pracy, ale też dzięki dochodom do kasy miejskiej będzie nas stać, aby sukcesywnie podnosić jakość życia chełmian w wielu podstawowych dziedzinach.
• Ma pan pomysł na ten impuls?
- Jestem przekonany, że moje doświadczenie i rozległe kontakty przede wszystkim nawiązane podczas pracy w Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii ułatwią mi pozyskiwanie nowych, poważnych inwestorów. Skoro inne ośrodki, jak chociażby Nysa, były w stanie stworzyć u siebie warunki dla przedsięwzięcia obliczonego na setki milionów złotych, to dlaczego nie Chełm?
• Odwiedzając Chełm musiał pan zauważyć, że przez ostatnie dwie dekady miasto też nie stało w miejscu…
- Nigdy nie mówiłem, że Chełm się nie rozwijał. Jednak mnie nie chodzi o rozwój sprowadzający się jedynie do drenującego budżet miasta aquaparku, nowych dróg, chodników, czy wyrzeźbionych w kamieniu misiów i duszków w parku. Oczywiście upraszczam, bo miasto zdobyło się też na poważniejsze i bardziej potrzebne mieszkańcom przedsięwzięcia. Mnie jednak chodzi o więcej. Stąd moja deklaracja utworzenia w oparciu o PWSZ miasteczka medycznego, czy z uwagi na naszą przygraniczność terminalu przeładunkowego. Z rozmów z kolejarzami wiem, że są tym zainteresowani, ale jak dotąd nikt z miasta poważnie o tym z nimi nie rozmawiał.
• Czegokolwiek byśmy w Chełmie nie zrobili, to i tak zblednie to w perspektywie budowy kopalni Jan Karski w niedalekiej gminie Siedliszcze…
- Dlatego miasto powinno tej inwestycji sekundować tym bardziej, że poparcie dla prawdopodobnego inwestora, czyli Jastrzębskiej Spółki Węglowej wyraził niedawno sam premier Morawiecki. Nie wyobrażam sobie, by agenda spółki, czyli JSW Wschód za swoją siedzibę obrała inny ośrodek niż Chełm.
• Jeśli zdarzy się, że przegra pan wybory, to złoży pan również mandat radnego i znowu zamelduje się w Warszawie?
- Nie ma o tym mowy. Wolę być radnym w Chełmie, niż szefem ministerialnego gabinetu politycznego. W razie porażki będę aktywnie uczestniczyć w sesjach i pracach komisji. Myślę też, że przynajmniej do części moich deklaracji programowych uda mi się przekonać pozostałych radnych. Wszystkie były szczegółowo konsultowane z ekspertami także pod względem realności ich wdrożenia. Cieszę się, że w kampanii wyborczej tak wielu specjalistów i przedstawicieli rządu wyraziło gotowość wspierania naszych chełmskich planów. To nie ja, ale premier Morawiecki powiedział, że Chełm może stać się gospodarczą perłą Lubelszczyzny i mi pozostaje jedynie obiema rękoma się pod tym podpisać.