Dożywocie grozi Ukraince, która urodziła córkę podczas przerwy w pracy i wyrzuciła ją do kosza na śmieci. Prokuratura oskarżyła kobietę o usiłowanie zabójstwa. 38-latka przekonuje, że nie chciała śmierci swojej córki. Dziewczynka przeżyła tylko dzięki interwencji pracownic zakładu.
Niespełna roczna dziś dziewczynka przebywa w rodzinie zastępczej. Urodziła się jako czwarte dziecko 38-letniej Nadii K. Ukrainka przyjechała do Polski w czerwcu ubiegłego roku z nadzieją na lepsze zarobki. Razem z siostrą pracowały przy sortowaniu owoców w zakładzie w Milejowie, mieszkały w hotelu pracowniczym. Miały tu zostać do sierpnia.
Jadąc do Polski Nadia K. była w ósmym miesiącu ciąży. Z ustaleń prokuratury wynika, że powiedziała o tym wyłącznie ojcu dziecka. Ukrywała ciążę przed innymi i zaprzeczała, kiedy pytał ją o to ktoś z bliskich.
Pod koniec lipca ubiegłego roku obie siostry poszły do pracy na wieczorną zmianę. Około godz. 19 u Nadii K. pojawiły się bóle porodowe. Pół godziny później kobieta poszła do toalety i zamknęła się w jednej z kabin. Zaniepokojona jej nieobecnością siostra zaczęła jej szukać. Weszła do toalety i zobaczyła na podłodze świeże plamy krwi. Nadia w milczeniu poprawiała ubranie.
Jej siostra pobiegła do chłodni i powiedziała innym pracownicom, żeby sprowadzić pomoc. Z akt sprawy wynika, że gdy kobiety weszły do toalety Nadia K. nadal stała w milczeniu. Obok niej, w plastikowym wiaderku leżał noworodek. Dziecko było ułożone głową w dół. Nie zostało niczym okryte.
Jedna z pracownic wyjęła noworodka z wiaderka. Dziewczynka się nie ruszała. Miała zamknięte usta i oczy. Kobieta rozchyliła jej buzię i wdmuchała powietrze. Dziecko otworzyło wtedy oczy i zaczęło się krztusić. Nadia K. przyglądała się wszystkiemu bez słowa. Nie odpowiadała też na pytania ratowników medycznych sprowadzonych na miejsce przez pracownice sortowni.
Ratownicy przewieźli dziewczynkę do szpitala. Tam okazało się, że ma zapalenie płuc. Jej matka została zatrzymana. Później śledczy skierowali ją na badania psychiatryczne. Biegli ocenili, że kobieta jest poczytalna, ale ma niskie poczucie winy. Uznali jednak, że działała w pełni świadomie. Prokuratura postawiła 38-latce zarzut usiłowania zabójstwa oraz spowodowania choroby zagrażającej życiu dziecka.
Nadia K. nie przyznała się do winy. Wyjaśniła, że ukrywała ciążę, bo „nie chciała nikogo martwić i wstydziła się tego, co miało się wydarzyć”. Mówiła, że chciała urodzić na Ukrainie, ale ostatecznie uciekła do Polski w obawie przed reakcją matki, która pomagała jej w opiece nad pozostałymi dziećmi.
W trakcie śledztwa kobieta przekonywała, że po porodzie zamierzała owinąć w coś córeczkę i zanieść ją do hotelu pracowniczego, ale poród odbył się tak szybko, że nie miała czasu na zastanowienie się „jak zareagować”. Tłumaczyła, że włożyła dziecko do wiaderka, bo nie chciała kłaść go na podłodze.
Nadii K. grozi nawet dożywocie. Jej sprawą zajmie się Sąd Okręgowy w Lublinie.
>>> Przeczytaj także: Uprawiali seks, kiedy w piecyku obok leżała martwa dziewczynka. Dziś matka słuchała zeznań ze łzami w oczach