Nieoczekiwany efekt weryfikacji teczek osób, które podawały się za ofiary PRL-owskiej bezpieki. Co dziesiąta tak naprawdę była tajnym współpracownikiem bądź funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa
Nie wiadomo jednak, czy wnioskujący o wydanie swoich teczek w efekcie je dostaną. IPN wcześniej ich zweryfikuje. Bo po przejrzeniu pół tysiąca teczek osób, które podawały się za ofiary, okazało się, że co dziesiąta była w rzeczywistości tajnym współpracownikiem.
- Chcieli, żeby IPN uznał ich za pokrzywdzonych, żeby uwiarygodnić się w swoim środowisku - wyjaśnia Joanna Piłat, kierownik referatu ewidencji i informacji lubelskiego oddziału IPN. - Liczyli, że żadne dokumenty już się nie zachowały.
Jedną z takich osób okazał się znany lubelski działacz organizacji kombatanckiej. IPN wykrył, że w rzeczywistości był współpracownikiem służb bezpieczeństwa. Teraz, za podawanie się za ofiarę reżimu, może zostać pociągnięty do odpowiedzialności. Ukrycie we wniosku do IPN związków z SB jest bowiem przestępstwem.
- Niekiedy o wgląd do teczki zwracała się rodzina kogoś, kto już nie żył - dodaje Leon Popek, naczelnik Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN w Lublinie. - Okazywało się, że jej rola była zupełnie inna, niż sądzili.
Byli donosiciele, mimo różnych wybiegów, nie mogą jednak spać spokojnie. Ich nazwiska może poznać każdy, kto był inwigilowany. Taki wniosek w lubelskim IPN złożyło około 60 osób. Kilkanaście z nich takie nazwiska już poznało. W tym gronie jest m.in. profesor KUL Ryszard Bender. W jego teczce były pseudonimy 40 osób, które donosiły na niego w czasach PRL. Odszyfrował cztery nazwiska. To jego znajomi, w tym duchowny. - Powiedziałem im, że jest mi przykro, że to właśnie oni - mówi Bender.
IPN podkreśla, że mimo zaginięcia części dokumentacji zawsze można dotrzeć do jakiegoś śladu, który świadczy o tym, że ktoś był tajnym współpracownikiem. Już w kartotece osobowej wydziału spraw wewnętrznych współpracownicy byli inaczej oznaczani niż osoby inwigilowane. Gdy potem teczka trafiała do archiwum, dostawała sygnaturę "I”. Gdy werbunek był nieskuteczny, dodawano literę "k” co oznaczało, że chodzi tylko o kandydata na donosiciela. Teczki inwigilowanych były oznaczane "II”.