Odczytywanie aktu oskarżenia, gdy prokurator przez pięć minut opisywał obrażenia ofiar, brzmiało jak wykład z patomorfologii dla studentów na kierunku medycyna sądowa. Mirosław W. słuchał tego z kamienną twarzą. Na koniec stwierdził: – Do postawionego mi zarzutu się nie przyznaję.
W środę przed Sądem Okręgowym w Lublinie rozpoczął się proces 63-letniego Mirosława W., zawodowego kierowcy z Łęcznej. 2 sierpnia zeszłego roku doprowadził – jak uważa prokuratura – do katastrofy w ruchu lądowym. W wypadku na miejscu zginęły dwie osoby, dwie kolejne w szpitalu, kilka zostało poważnie lub lżej rannych. Oskarżony utrzymuje jednak, że nie widział tego wypadku i tego dnia swoją wywrotką zrobił jeszcze cztery kursy po kruszywo do Bogdanki. Ale musiał jeździć objazdami, bo droga krajowa 12 między Chełmem a Lublinem była zablokowana po tragicznym zderzeniu. Dopiero ostatni kurs mógł zrobić po zwyczajowym śladzie.
Złamanie, rany tłuczone, oskalpowanie
Do sądu Mirosław W. został doprowadzony w kajdankach, w asyście policji, prosto z aresztu śledczego. – Oskarżam Mirosława W. o to, że 2 sierpnia 2021 roku w miejscowości Lechówka na drodze DK12 sprowadził nieumyślnie katastrofę w ruchu lądowym – zagrażającą życiu i zdrowiu wielu osób – zaczął odczytywać akt oskarżenia prokurator Tomasz Kozioł z Prokuratury Rejonowej w Chełmie. – Kierując ciągnikiem siodłowym z naczepą nieumyślnie naruszył zasady ruchu drogowego przez to, że nie zachowując należytej ostrożności podjął manewr wyprzedzania kolumny jadących przed nim pojazdów i przed podjęciem tego manewru nie upewnił się co do możliwości bezpiecznego jego wykonania.
Skutek tego był tragiczny. Jadący z przeciwka osobowym renault scenic Tadeusz Ś., by uniknąć zderzenia, odbił w prawo, ale złapał pobocze i wyrzuciło go na lewą stronę jezdni, wprost przed nadjeżdżający rejsowy mercedes sprinter, który wiózł podróżnych. Po zderzeniu pasażerski samochód przewrócił się na bok i sunąc uderzył dachem w przydrożne drzewo. Podobnie jak renault. Na policyjnych zdjęciach widać, jak duża była siła zderzenia. Kabina mercedesa jest zmiażdżona, wyrwany licznik wystaje przez coś, co wcześniej było przednią szybą, w drzwiach zamiast klamki kępa wyrwanej z pobocza trawy. Z kolei renault jest przekrzywiony, a silnik – zamiast pod maską – leży za samochodem.
– Obrażenia w obrębie struktur głowy, klatki piersiowej i jamy brzusznej; złamanie prawej kości biodrowej, obu gałęzi kości łonowej, złamanie rękojeści mostka, rozfragmentowane śledziony z krwiakiem jamy otrzewnej; złamanie twarzoczaszki typu Le Fort; rany tłuczone, złamanie pięciu żeber, złamanie kompresyjne trzonu kręgu TH4, oskalpowanie – wyliczał po kolei obrażenia ofiar prokurator Kozioł.
Wypadek w Lechówce
Jest mi bardzo przykro
Ale Mirosław W. nie widział skutków wypadku, bo pojechał dalej, po kruszywo do Bogdanki. Ofiary ze zmiażdżonych pojazdów wyciągali przypadkowi świadkowie, a potem strażacy ze specjalistycznym sprzętem. Dwie osoby, kierowca i pasażerka renault, zginęli na miejscu; kolejne dwie w październiku zeszłego roku w wyniku odniesionych obrażeń. Kilka innych do dziś leczy rany po wypadku. W sumie w tragedii ucierpiało 9 osób.
Oskarżony w sądzie niewiele mówił, ograniczył się do odpowiedzi na pytania przewodniczącej składu sędzi Marty Śmiech. – Zrozumiałem zarzut, nie przyznaję się – powiedział Mirosław W. jednocześnie zaznaczył, że nie będzie składał wyjaśnień i nie będzie odpowiadał na pytania.
Dlatego sędzia odczytała mu jego wcześniejsze zeznania, spisane tuż po zatrzymaniu go 3 sierpnia zeszłego roku. – Jadąc od Stołpia, tam gdzie wolno wyprzedzać, wyprzedziłem samochód bus – mówił wówczas oskarżony. – W kierunku Lublina jechały dwa dostawczaki. Jechały pasem prawym i ja je wyprzedziłem i pojechałem dalej na Bogdankę. Wyjechałem koło 7.30, nas jechało trzech, padała mżawka, była słaba widoczność, jechaliśmy na pusto.
A co mówił wówczas o wypadku? – Jak wyminąłem te dwa samochody, to nie widziałem za sobą kurzu, dymu, za ciężarówką za bardzo nic nie widać – tłumaczył śledczym. – O tym wypadku dowiedziałem się od tego nowego młodego kierowcy. Przez telefon powiedział, że za mną się stuknęli i że on został tam.
W środę w sądzie dodał: – Jest mi bardzo przykro, że coś takiego się stało. Ja nie widziałem tego wypadku, bo jak bym widział, to na pewno bym się zatrzymał i pomagał – powiedział Mirosław W.