Miasto na stypendia uczniowskie dostało ponad 997 tys. zł. Ale nie wszystkie pieniądze trafiły do uczniów. Prawie 114,5 tys. zł zamiast do potrzebujących, wróciło kasy Urzędu Marszałkowskiego.
Żeby dostać stypendium trzeba było najpierw wyłożyć własne pieniądze. – Stypendium, choć je przyznano, przeszło mojemu dziecku koło nosa – skarży się pani Janina. – Nie miałam pieniędzy, by kupić mu książki do szkoły. A żeby dali stypendium potrzebne były rachunki. Skąd niby miałam je wziąć.
Pieniądze oddało także starostwo powiatowe we Włodawie. – Musieliśmy zwrócić prawie 35 tys. zł – mówi Waldemar Zakrzewski, w starostwie odpowiedzialny za kontakty z prasą.
Pieniądze oddał też Krasnystaw. – Na wypłatę stypendiów dostaliśmy ponad 661 tys zł, a wykorzystaliśmy 84,8 procent tej kwoty – wylicza Tadeusz Błyskosz, naczelnik wydziału oświaty w starostwie powiatowym. – Stypendia dostało 705 uczniów, średnio po 795 zł każdy.
Naczelnik nie ukrywa, że jedyną przeszkodą do wypłaty pieniędzy był w niektórych przypadkach brak faktur, choć zakupy zostały wcześniej poczynione. Najczęściej jednak rodzice stypendystów po prostu nie mieli za co zrobić koniecznych zakupów. Gdyby takich sytuacji nie było stypendia mogłoby otrzymać jeszcze ponad 120 uczniów.
Urzędnicy mówią, że takich problemów nie mieli z wypłatą stypendiów studenckich, bo żacy dostawali gotówkę do ręki i nie musieli przedstawiać żadnych faktur. Mają nadzieję, że w przyszłym roku bez problemu będą mogli wypłacać pieniądze również uczniom. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego zaproponowało, by kopie faktur zastąpiły oświadczenia podpisywane przez wychowawców uczniów lub dyrektorów szkół. W takim oświadczeniu nauczyciel deklarowałby, że uczeń uczęszczał na zajęcia i miał wszystkie niezbędne pomoce naukowe, co miałoby świadczyć o właściwym wydaniu stypendium. Druga propozycja to wypłaty zaliczkowe. Ale rodzic tak czy inaczej będzie musiał później przedstawić rachunki za kupione artykuły.