Są bezpieczne, uciekły przed wojną, ocaliły dzieci i wnuki. To jednak radość przez łzy. W Ukrainie zostali ich mężczyźni: ojcowie, synowie, bracia. – W Kijowie było bardzo, bardzo ciężko. Każdy jechał, jak mógł, często bez jedzenia, byle szybciej – opowiada płacząc Tatiana, która przyjechała wczoraj pociągiem do Lublina z córką i wnukiem
Niedziela godz. 16.30. Dworzec Główny PKP w Lublinie. Za chwilę ma przyjechać pociąg z Kijowa. Kolejne ukraińskie rodziny, które uciekły przed koszmarem wojny znajdą bezpieczne schronienie. Na peronie czeka już grupa wolontariuszy z tabliczkami informującymi o bezpłatnych mieszkaniach. Mają jedzenie, wodę i gorące napoje. Na przyjezdnych czekają też ich bliscy, którzy mieszkają w Polsce.
Pociągu wypatruje też Ola z Kowla. Uciekła z czterema nastoletnimi synami i 5-letnią córką. Pojadą dalej, do Warszawy, a stamtąd do Monachium, gdzie mieszka ich rodzina. Rodzice i brat zostali w Ukrainie.
– Cały czas słyszeliśmy syreny alarmowe, spadały bomby. Ostatnie noce w ogóle nie spaliśmy. Cały czas gotowi, żeby ukryć się w schronie. Na początku najmłodsza córka była w panice, uspokajałam ją. A najstarszy syn rwie się do walki. Chwała Bogu, że jeszcze nie skończył 18 lat i mógł wyjechać z nami. Moi kuzyni i brat cały czas walczą. Razem z innymi bronią Kowla, jak mogą – opowiada łamiącym się głosem.
W Ukrainie Ola zostawiła też rodziców. – Tata jest niepełnosprawny, mama została, żeby się opiekować nim i moją babcią, która jest obłożnie chora i nie może wstać z łóżka. Gdyby nie dzieci, też bym została, bo to mój dom. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to się za nich modlić i wierzyć, że to wszystko szybko się skończy – mówi Ola.
– Ja się nie boję, oglądam wiadomości, wojna jest wszędzie. Ludzie żyją! – mówi hardo 12-letni Nikita, syn Oli.
Było bardzo ciężko
Chwilę po przyjeździe pociągu, z wagonu wysiadają dwie kobiety i kilkuletni chłopiec. Tatiana uciekła z Kijowa razem z 21-letnią córką i 3-letnim wnukiem. Chce dotrzeć do rodziny w Belgii. Na widok bliskich, którzy przyjechali po nich na dworzec, zaczyna płakać.
Obejmują się. Starają się uśmiechać, ale ciężko powstrzymać łzy. – W Kijowie było bardzo, bardzo ciężko. Jechali wszyscy, kto, jak mógł, byle tylko wyjechać. Jest bardzo dużo dzieci. Niektórzy nie mieli jedzenia i picia. Dzieliliśmy się między sobą – opowiada płacząc.
Do Lublina jechali ponad dobę. – Chcemy podziękować waszemu krajowi za pomoc, nie wiem, co by było bez was.
W Kijowie został mąż i syn Tatiany. Walczą w obronie terytorialnej.
Pomagają wszystkim
Od soboty na dworcu kolejowym w Lublinie działa całodobowy punkt recepcyjny uruchomiony przez urząd wojewódzki dla uchodźców z Ukrainy.
– Osoby, które wysiadają z pociągu są do nas kierowane, a my im organizujemy miejsca zakwaterowania przy współpracy z Miejskim Centrum Zarządzania Kryzysowego w Lublinie i transportujemy do takich miejsc. Jesteśmy przygotowani na każdą ilość osób. Mamy wolontariuszy, w razie czego również tłumaczy – zapewnia Aneta Tkaczyk z Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego.
Wyjaśnia, że punkt udziela pomocy nie tylko uchodźcom, którzy przyjadą do Lublina pociągiem, ale też takim, którzy są tu kierowani z dworca autobusowego, albo sami się zgłoszą.
– Trafiają do nas przeważnie kobiety z dziećmi. Są też młodzi mężczyźni, poniżej 18. roku życia, starsi nie mogą wyjechać. Po południu w niedzielę tylko w ciągu godziny do naszego punktu zgłosiło się ponad 20 osób – mówi Aneta Tkaczyk.