Polonia jest w szoku po katastrofie lotniczej, w której śmierć poniosło pięciu Polaków. W sobotę w amerykańskich kościołach odbędą się msze żałobne za zmarłych pilotów.
W piątek, w domu pogrzebowym w Lodi wystawiona zostanie trumna ze zwłokami Wojciecha Nykazy, który siedział za sterami maszyny. Ten góral z pochodzenia i inżynier po krakowskiej Politechnice, był doświadczonym pilotem i instruktorem lotniczym. Jego "nalot” do chwili katastrofy wynosił 2501 godzin.
W USA od 2005 roku był zawodowym instruktorem, pilotował samoloty dla kampanii wycieczkowych. Od 2008 roku był szkoleniowcem Air Mods Flight Center na lotnisku Trenton-Robbinsville. Był bardzo popularny wśród amerykańskich Polaków zajmujących się lataniem.
Z kolei Jacek Mazurek był niekwestionowanym liderem młodej Polonii w stanie New Jersey. Znany był z pomagania innym, a także prowadzenia rozległego życia towarzyskiego. Do jego bliskich przyjaciół należało wielu polskich aktorów i twórców filmowych i telewizyjnych.
Przyjaźnił się z wszystkimi pilotami PLL "Lot” latającymi na trasie atlantyckiej. Sam był świetnym pilotem mającym m.in. na koncie przelot z Nowego Jorku do Warszawy z pięcioma międzylądowaniami po drodze.
– Nie znałem człowieka o tak szeroko otwartym sercu – wspomina znany dziennikarz telewizyjny, autor programu 997, Michał Fajbusiewicz. – On uwielbiał i kochał ludzi. Robił to bezinteresownie. Chciał wszystkich gościć i pokazywać Amerykę.
Ileż razy gościłem w jego domu, ileż podróży z nim odbyłem... Jacek kochał ludzi, ale największą miłością jego życia były samoloty i latanie. Jego Cessną, tą która rozbiła się, odbyłem wiele podróży – Miami, New Jersy, Wyspy Bahama i loty tuż nad wieżowcami Manhattanu. Oczywiście Jacek za sterem.
Ale jego największy wyczyn, to lot przez Atlantyk małym samolotem. Ostatnio "pieścił” swój nowy nabytek, następny samolot, który odbył już próbne loty. Miał słabość do boksu (sam poznałem go na walce Gołoty w Nowym Jorku, wiele lat temu), ... i Dominikany, karaibskiej wyspy, na którą latał 49 razy i gdzie czuł się jak w domu. Jacek na swój sposób był królem życia. Wśród młodych Polonusów uchodził za swoistego guru.
Wojciech Nykaza spocznie na cmentarzu w Saddlebrook, a pogrzeb Jacka Mazurka odbędzie się w Warszawie. Prochy ofiar rodziny Zajączkowskich odlecą w ten weekend do kraju, gdzie odbędą się uroczystości pogrzebowe.
Jacka Mazurka wspomina znany aktor Zbigniew Buczkowski:
W Warszawie opiekował się swoją owdowiałą siostrą i jej dziećmi. Opiekował się rodzicami. Kiedy przylatywałem do Ameryki, czekał na lotnisku z butelką szampana i witał, jakbym był jego bratem. Cieszył się przy tym, jak dziecko. Nigdy nie widziałem takiej radości ze spotkania drugiego człowieka.
Zawsze można był na niego liczyć. Dzwonił z New Jersey i pytał czy czegoś nie potrzebuję, co mi przysłać, żeby poprawić mi humor. Był niesamowity! Latanie miał we krwi, ono było jego życiem.
Za sterami swojej unikalnej Cessny, z dwoma silnikami umieszczonymi z przodu i tyłu kadłuba, czuł się chyba najszczęśliwszy. Pokazywał mi z jej pokładu Manhattan, przelatując tuż nad najbardziej znanymi wieżowcami, pokazywał mi plaże Miami i rezydencje filmowych znakomitości w ich pobliżu, pokazywał rzekę Hudson i jej piękne okolice.
Marzył, aby zabrać mnie na latanie od wyspy do wyspy na Karaibach. Temu akurat sprzeciwiała się moja żona, obawiającą się lotniczych eskapad małym samolotem... Jacek śmiał się i mówił, że kupi specjalny ponton ratunkowy wyposażony w system nawigacyjny GPS i nawet jak będziemy musieli wodować, to i tak nas znajdą na morzu.
Jest w jego śmierci także moment bardzo dla mnie osobisty. Śmiercią lotnika zginął także w 1951 roku, mój ojciec, pilot "Lotu”. Komunistyczna propaganda zabroniła nawet publicznego informowania o tej katastrofie. Sowieckie samoloty "nie mogły” mieć przecież żadnych wypadków.
Zginęli wszyscy pasażerowie i załoga z moim ojcem za sterami. Mogę powiedzieć, że w taki sam sposób straciłem dwóch bardzo ważnych dla mnie – o ile nie najważniejszych – ludzi...