E Viva Estados Unidos! (Niech żyją Stany Zjednoczone!). Latynosi wybrali amerykańskiego prezydenta – Baracka Obamę – na drugą kadencję.
Decyzja spotkała się na Florydzie z wielkim rozczarowaniem, a w Ameryce z zaskoczeniem. Był to zły sygnał dla elektoratu latynoskiego. W ogromnej części katolickiego i wyznającego podobne konserwatywne standardy moralne, jak Romney.
– Bóg opuścił Romneya, że nie wziął Rubio... – mówi ks. Juan Estavez z Miami.
Fakt, że Romney nie bierze Rubio obudził nadzieje innego kandydata wiceprezydenckiego, 50-letniego Chrisa Christie, gubernatora New Jersey, też katolika.
To postać wyjątkowej energii i sprawności politycznej, bardzo lubiana w swoim stanie przez wszystkich niemal mieszkańców.
Dobrze znana także w sąsiedniej Pensylwanii tradycyjnie "bujającej” w wyborach między republikanami a demokratami. Pominięcie Christiego zostało naturalnie źle odebrane w New Jersey.
Mitt Romney pomijając Rubio i Christiego zignorował znaczenie czynnika etnicznego związanego z pochodzeniem tego pierwszego. A także geograficznego związanego ze strategicznym położeniem i znaczeniem New Jersey, gdzie rządzi ten drugi. I mieszka wielu Latynosów.
Zapłacił za to. Na Obamę głosowało – według szacunków – 65–70 procent elektoratu hiszpańskojęzycznego. Bez tej mniejszości, która powoli wyrasta na większość, nie da się już rządzić Ameryką.
Sondaże pokazują, że Mitt Romney otrzymał głosy tylko 45–46 procent elektoratu kobiecego. Widać nie przekonał Amerykanek, swoją wizją rodziny wyznającej tradycyjne wartości, a odrzucającej wariantowe: np. małżeństwa tej samej płci, czy dopuszczalność aborcji z powodów innych niż medyczne i kryminalne.
Romneyowi nie udało się także dotrzeć z atrakcyjnym przekazem do młodzieży studenckiej, która cztery lata temu poszła za Obamą jak w dym.
Owszem jest ona rozczarowana brakiem pracy po studiach i obowiązkiem spłacanie kredytów zaciągniętych na naukę. Próbuje przeczekać do lepszych czasów wydłużając studiowanie. Teraz Obamę poparło już znacząco mniej młodych, ale wciąż dwóch na trzech, jacy zagłosowali.
Grubo upraszczając można wyobrazić sobie, że Obama najbardziej podobał się dwudziestoparoletnim, katolickim studentkom latynoskim bez klarownej wizji przyszłości. Zaś Romneya woleli biali mężczyźni w wieku średnim z klasy średniej.
Mój kolega, dziennikarz sportowy, wyciąga z wyborów inny wniosek: "Idą dobre czasy dla piłki nożnej. Obama będzie budował w latynoskich okolicach "orliki”. Trzeba jakoś podziękować z wybór.
Być może kolejny prezydent Estados Unidos de America będzie się nazywał Marco Rubio...