7 kwietnia lepiej nie chorować. Choć to piątek, szpitale i przychodnie będą pracować jak w niedziele i święta. Zostaną tylko dyżurni. Pozostali pracownicy służby zdrowia wezmą jeden dzień urlopu na żądanie.
– W skład komitetu weszło jedenaście organizacji samorządu lekarskiego, pielęgniarskiego, aptekarskiego oraz związki zawodowe – ogłosił dr Janusz Spustek, przewodniczący Związku Zawodowego Lekarzy na Lubelszczyźnie. – W tym roku żądamy 30-
procentowej podwyżki płac z wyrównaniem od początku roku. W przyszłym 100 procent. Wiemy, że taka podwyżka jest realna.
Średnia płaca lekarska na Lubelszczyźnie wynosi 1500 zł, pielęgniarska – 860 zł. Niskie zarobki powodują, że i lekarze, i pielęgniarki uciekają za granicę. Minimalna pensja, która satysfakcjonowałyby lekarzy to 5 tys. zł. Pielęgniarki mogłoby się zadowolić 3 tys. zł. Ale nawet po zrealizowaniu postulowanej podwyżki, zarobki nie osiągną wymarzonego pułapu.
– Wielu już wyjechało, inni szykują się do wyjazdu – mówi dr Andrzej Ciołko, przewodniczący Okręgowej Izby Lekarskiej w Lublinie. – A rząd zapowiada, że czeka nas kolejnych siedem chudych lat w służbie zdrowia. Te prognozy dotyczą również pacjentów.
Maria Olszak-Winiarska, przewodnicząca Zarządu Regionu Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w Lublinie zwraca uwagę na topniejące szeregi personelu średniego. – Są szpitale, gdzie nie można otworzyć nowych oddziałów, ponieważ brakuje pielęgniarek – zauważa.
Oprócz podwyżek protestujący chcą przyjęcia ustawy o przekazaniu 6 proc. PKB (produkt krajowy brutto) na ochronę zdrowia. Teraz mamy 3,8 proc.
Jeżeli do 7 kwietnia rząd da gwarancję podwyżek, protestu nie będzie. W razie niespełnienia postulatów, następnym etapem po jednodniowym strajku, będą ostrzejsze formy walki. Jakie? O tym na razie komitety nie chcą mówić.