Marian Kowalski może zakończyć swoją działalność w Ruchu Narodowym. Powód? Narodowcy nie chcą wystawić list do Parlamentu Europejskiego, a do Brukseli wybierał się właśnie Kowalski
Jak informuje "Rzeczpospolita”, po sześciu głosowaniach cztery województwa opowiedziały się za listami, a dwa przeciw. W tej drugiej grupie znajduje się właśnie Lubelskie.
Kowalski, zwolennik list i członek dziesięcioosobowej Rady Decyzyjnej Ruchu Narodowego, był bardzo rozczarowany decyzją kolegów, bo widział się wśród kandydatów do Brukseli z Lubelszczyzny. I zagroził, że jeżeli nie zmienią swojej decyzji, to odejdzie z polityki.
– Nie mogłem postąpić inaczej. Działanie moich kolegów odebrałem jako wotum nieufności wobec mnie i moją osobistą porażkę. Wielu głosowało przeciw, ale zrobili to wbrew własnym przekonaniom. Tylko ze względu na dziwną dyscyplinę partyjną. Dlatego doręczyłem odpowiednie pisma i poinformowałem, że mogę zrezygnować. Mam przecież swoje życie prywatne i jemu mogę się poświęcić – wyjaśnia nam Marian Kowalski. I dodaje, co musiałoby się stać, żeby zmienił zdanie: Lubelski ONR musi wycofać się ze swojej decyzji.
Przeciwko wystawieniu list do PE był m.in. Krzysztof Kobylas, członek Rady Decyzyjnej Ruchu Narodowego. – Po prostu uważam, że jest za wcześnie, żebyśmy wchodzili do polityki. Najpierw musimy się skupić na wykształceniu działaczy – przekonuje narodowiec.
Czy to początek rozłamu w ONR? Jak przyznaje Kowalski, wielu jego kolegów jest niezadowolonych.
– Ja nikogo za sobą nie ciągnę. Rzeczywiście jest jednak więcej osób, które się ze mną zgadzają. Zresztą wydzwaniają teraz do mnie koledzy, którzy głosowali przeciwko listom i pytają przerażeni, co mają robić. Co będzie dalej? Na najbliższy weekend zaplanowane są referenda w innych województwach i zobaczymy, co się wydarzy – dodaje Kowalski.
O rozłamie nie chcą z kolei słyszeć przeciwnicy list do Parlamentu Europejskiego. – Bez względu na to, jak zakończą się referenda podporządkujemy się wynikom. Spodziewaliśmy się, że może się pojawić konflikt, ale zrobimy wszystko, żeby nie doszło do rozłamu – zapewnia Krzysztof Kobylas.