- Mój adwent to jest głębokie spotkanie z drugim człowiekiem, które wprowadza mnie w tajemnicę świąt Bożego Narodzenia. Przybliża do tego, co się wydarzy – ROZMOWA z Katarzyną Michalak, reportażystką Radia Lublin.
Czym jest dla ciebie adwent?
– Wiem, czym adwent dla mnie być powinien. Zdecydowanie powinien być czasem wyjścia na pustynię duchową. Choć to wyjście może kojarzyć się z Wielkim Postem, ale ono zawsze powinno poprzedzać jakieś przełomy w życiu. Takim przełomem w roku kalendarzowym są najważniejsze święta. Czyli Boże Narodzenie i Wielkanoc. Brakuje mi takiego prawdziwego adwentu z powodu zabiegania, które jest bardzo intensywne przed świętami. Powinno spowolnić, a przyśpiesza...
Masz jakiś patent na post od zabiegania?
– To trudne. W radiu przed Świętami mamy dużo pracy. Ja zwykle muszę przygotować dwie audycje związane z Bożym Narodzeniem. Żeby je nagrać, idę jednak w takie miejsca, które mnie zbliżają do tajemnicy świąt. Spotykam się z ludźmi będącymi w bardzo trudnej sytuacji życiowej i poprzez te spotkania odkrywam nadzieję, czasami ja nieświadomie tę nadzieję niosę.
Widzę, ile daje drugiemu człowiekowi spotkanie i bycie wysłuchanym.
I choć obcowanie z ludzkim dramatem to dla reportera codzienność, właśnie w tym przedświątecznym okresie historie, na które natrafiam, mają szczególny, metafizyczny wymiar. Przygotowując je na antenę mogę doświadczyć jakiejś katharsis. Nie wiem, czy to pojęcie zaczerpnięte od Greków tutaj pasuje, jednak jest to swego rodzaju duchowe oczyszczenie. Czyli podsumowując: mój adwent to jest głębokie spotkanie z drugim człowiekiem, które wprowadza mnie w tajemnicę świąt Bożego Narodzenia. Przybliża do tego, co się wydarzy.
Wspomnijmy któreś z nagrań.
– Przychodzi mi na myśl audycja bezpośrednio odnosząca się do tradycji adwentowej. Bohaterowie reportażu „Dźwięk adwentu” opowiadają o tym, że kiedyś adwent był oczekiwaniem w umartwieniu. Ludzie na wsi rzeczywiście pościli, mało rozmawiali, słuchali ciszy, skupiali się w sobie. Wieczerza wigilijna była pierwszym, po czasie adwentu, radosnym biesiadowaniem. Adwent był czasem nasłuchiwania. W reportażu jest mowa o dźwięku ligawy. Czyli o instrumencie, który rozbrzmiewał na wsiach po zmroku, który był zwiastunem Bożego Narodzenia, miał kojarzyć się z trąbami archaniołów i oddziaływał na duszę. Budował napięcie oczekiwania na wielkie wydarzenie i na wielkie święto.
Jeszcze jakieś wspomnienie?
– Pierwsze reportaże, które zrobiłam jeszcze w Łodzi, powstały tuż przed Bożym Narodzeniem. To było pójście do schroniska Brata Alberta, gdzie obserwowałam, jak bezdomni przygotowują się do świąt, jak robią ozdoby choinkowe, jak gotują. Jak płaczą przy tym, bo przypominają im się święta w domach rodzinnych, które stracili. Reportaż zawierał bardzo istotny dla tego gatunku kontrast, bo na wigilię do schroniska przyszli różni politycy i celebryci. Przyszli, żeby się tylko pokazać. Przyszli i wyszli. Reportaż pokazywał spotkanie tych, którzy czekali i tych, którzy chcieli się tylko pokazać. Poprzez ten reportaż, jako bardzo młoda osoba, odkryłam głębsze znaczenie spędzania świąt z drugim człowiekiem, znaczenie domu i rodziny. Może adwent jest właśnie takim czasem, kiedy uświadamiamy sobie czym jest dom, jaki darem jest znalezienie się przy wspólnym stole. Mam jeszcze jedną historię z tych moich radiowych początków…
Jaką?
– Kolejny reportaż powstał w tym samym adwencie. To było coś absolutnie przejmującego, co zapamiętałam już na zawsze. Intuicja kazała mi pójść w takie miejsce, gdzie zobaczyłam współczesny żłobek betlejemski. Współczesną stajenkę. Poszłam sobie do Domu Małego Dziecka w Łodzi, w którym były dzieci: od noworodka do trzeciego roku życia. Rozmawiałam z opiekunkami tych dzieci, opowiadały mi ich historie: jak maluchy trafiły w to miejsce, jak muszą je opuścić, gdy robią się starsze. Nigdy nie zapomnę jednej sceny. Poprosiłam, żeby te małe dzieciaczki do mikrofonu zaśpiewały kolędę. Ale trudno je było do tego zmobilizować. Trafiłam na moment, kiedy te wszystkie dzieci w jednym czasie wysadzano na nocniki. Wtedy czuły się bezpiecznie, były razem, miały świetny humor i siedząc na tych nocnikach, przepięknie te maluszki zaśpiewały mi kolędę o rodzącym się Jezusie. Te sieroty, te porzucone dzieci.
Miałam natychmiast takie odczucie, że to jest współczesna stajenka. W tym „Betlejem przy Drużynowej” (bo taki tytuł nosił reportaż) był obecny Jezus, który przychodzi do najbiedniejszych, opuszczonych, najbardziej dotkniętych przy los dzieci. A przychodzi po to, by zbliżyć się maksymalnie do naszego cierpienia, osamotnienia. Potem rozmawiałam z księdzem na potrzeby tego samego reportażu i pytałam go dlaczego musi istnieć w świecie niezawinione cierpienie. Nie potrafił mi odpowiedzieć.
Ale powiedział, że w żadnej innej religii Bóg nie udowodnił tak bardzo swojej miłości do człowieka. Żaden inny Bóg nie przyszedł, nie wcielił się w człowieka, aby być jak najbliżej jego cierpienia. Wszedł w to ludzkie, kruche, cierpiące, skazane na przemijanie ciało, aby być jak najbliżej nas.
Tak pokazał swoją nieogarnioną dla nas, niepojętą miłość. Tak się objawia Boża miłość. Więc właśnie w adwencie zdarzają mi się takie epifanie.
Poprzez kolejne historie na nowo dotykam tajemnicy narodzin Pana Jezusa w stajni, w tym ubóstwie, w tej marności, w tych podłych warunkach i po raz kolejny odkrywam, dlaczego właśnie on tak do nas przychodzi.
Bóg wysyła do nas znaki. Czy dzisiaj, kiedy jesteśmy przygnębieni pandemią, boimy się o swoje zdrowie, życie i pracę, kiedy patrzymy na potężny kryzys w Kościele, Panu Jezusowi nie jest trudniej do nas dotrzeć?
– Bardzo dużo o tym myślę. Być może ten trudy czas wzmocni prawdziwie wierzących. Uważam, że wiara jest tak głębokim doświadczeniem, że ci, którzy są obdarowani tą łaską, w Kościele zostaną. Może będą jeszcze bardziej wzmocnieni, bo zadadzą sobie pewne pytania sami? A może daję zbyt słabe świadectwo? Co konkretnego zrobiłem dla postrzegania wspólnoty Kościoła? Więc może ten trudny czas, który jest dla mnie bardzo bolesny, bo zdarza mi się zapłakać nad tym co dzieje się wokół Jana Pawła II, jest czasem, żeby się odważyć, wyjść za próg domu, zrobić coś więcej niż napisanie posta na temat wiary.
Dziś potrafię otwarcie mówić o swojej wierze, chociaż nie jest to w moim środowisku popularne. Nie ma dialogu, jesteśmy po jednej, albo po drugiej stronie barykady. Dla ludzi wiary ten trudny czas może być jednak czasem wzmocnienia duchowego. Poszukania w sobie i znalezienia odwagi, aby dawać świadectwo miłości, zrozumienia, tolerancji. Dawanie świadectwa poprzez działanie jest kluczowe dla zmiany w świecie. Niechęć do Kościoła, którą uzasadniamy grzechem ludzi Kościoła, rozlewa się na nas wszystkich, niejednokrotnie przemienia się w nienawiść. Tym bardziej, że granica między gniewem a pogardą jest bardzo cienka. Widzę już coś więcej niż gniew, widzę pogardę. Czyli nienawiść, czyli mowę nienawiści. To zostanie w nas na lata i będzie nas różnić przez kolejne dziesięciolecia. Nie wiem, czy ja doczekam normalności w dialogu. Ale wiem, że jedno co mam na pewno jako osoba wierząca, to jest dawanie świadectwa. Tomasz Halik, czeski duchowny, filozof, wspaniały mędrzec powiedział kiedyś, że być może chrześcijanie powinni być jak sól. Sól jest niezbędna do zachowania świeżości i podkreślenia smaku potrawy, ale wystarczy nam jej szczypta. Czyli jakość chrześcijaństwa, jakość naszej wiary jest istotna, nie liczba wyznawców.
W Wadowicach Jan Paweł II zostawił nam słowa, żebyśmy klęcząc przed obrazem Matki Boskiej w jego ulubionej kaplicy, obejmowali go modlitwą. Dziś on jej wyjątkowo potrzebuje?
– Muszę się chwilę zastanowić... Czy Święty potrzebuje naszej modlitwy? Czy to my mamy modlić się do Niego? Pewnie nikogo nie przekonam, ale mam poczucie, że doświadczyłam wielu łask w swoim życiu za Jego pośrednictwem. Fakt, że mieszkam w tym mieście, że odniosłam tu prawdziwe spełnienie zawodowe, którego nigdy nie śmiałabym sobie wymarzyć ani zaprojektować... Że przyjechałam z tej Łodzi do miasta, gdzie codziennie idę do pracy śladem jego stóp (bo zwykle robię sobie skrót do radia, idąc przez KUL) i spotykam ludzi, którzy chcą świadczyć o Nim – to nie są w moim pojęciu rzeczy przypadkowe. Wierzę, że tak miało być. To jest obcowanie z Jego Osobą. Bardzo realne doświadczenie.
Z tej perspektywy te wszystkie wyroki ferowane pod jego adresem faktycznie bolą. Jako dziennikarka, ale również jako odbiorczyni przekazów medialnych zdaję sobie sprawę, jak potężną rolę odgrywają one w kształtowaniu naszego obrazu świata. Dla wielu ludzi wszystko, o czym mówią media wydarzyło się naprawdę. A to, o czym nie mówią – w ogóle nie miało miejsca... Poza tym negatywny przekaz oddziałuje o wiele mocniej niż ten pozytywny. Jest tak jak w mojej ulubionej baśni o Królowej Śniegu. Negatywny, często niezweryfikowany fakt jest jak okruch zwierciadła złej królowej, który wpada do oka Kaya. Chłopiec ogląda świat przez nowy filtr i nie potrafi już dostrzec dobra. Nie potrafi w nie uwierzyć.
Czego będziesz życzyć swoim bliskim na święta?
– Zdrowia, oraz tego, żeby nie pokonał nas lęk, zniechęcenie i zwątpienie. Żebyśmy byli niepokonani.