5 lat więzienia dla byłego policjanta oraz rok i 6 miesięcy w zawieszeniu na 5 lat dla jego żony. Takich kar domaga się prokurator dla Witolda i Moniki B. Mężczyzna śmiertelnie potrącił nastolatkę na przejściu dla pieszych i uciekł. Jego żona pomogła mu zacierać ślady.
Proces w sprawie tragedii w Wólce zakończył się we wtorek w sądzie w Świdniku. Witoldowi B., za spowodowanie wypadku i ucieczkę z miejsca zdarzenia grozi do 12 lat za kratami. Prokuratura domaga się w sumie 5 lat, 15 tys. zł zadośćuczynienia dla rodziny ofiary i 2 tys. zł nawiązki na rzecz poszkodowanych w wypadkach. Do tego należy doliczyć 6 letni zakaz prowadzenia pojazdów.
- Dowody nie pozostawiają żadnych wątpliwości, co do winy - przekonywał podczas mowy końcowej prokurator Arkadiusz Stańczyk. - Witold B. był policjantem. Miał bronić, chronić i pomagać ludziom. W dniu wypadku zaprzeczył wszystkim tym wartościom.
Prokurator zwrócił również uwagę na zachowanie policjanta po tragedii. - Zatrzymał się, ale nie po to, by pomóc - dodał Stańczyk. - Powiedział "uciekamy” i odjechał. Później kłamał. Nie wspomniał o żonie, z którą podróżował. Wymyślił samochód, który miał jechać przed nim.
Do tragicznego wypadku w Wólce doszło grudniu ubiegłego roku. Na przejściu dla pieszych zginęła 19-letnia Kasia. Mundurowi dopiero po kilku dniach namierzyli sprawcę. Okazało się, że to Witold B. - policjant z Łęcznej.
- Oskarżony wtedy cały czas pracował. Wiedział co się dzieje i co robią jego koledzy. Szukanie sprawcy tego wypadku było dla nich priorytetem - dodał prokurator.
Po wypadku Witold B. odstawił swojego passata do mechanika w Spiczynie. Po paru dniach uszkodzone auto znaleźli policjanci. Później wrócili na miejsce z Witoldem B. - On stał przy radiowozie, policjanci rozmawiali przez telefon - relacjonował w sądzie brat mechanika. - Później powiedzieli mu, że jest zatrzymany. Widziałem, jak zakładają mu kajdanki.
Witold B. cały czas przebywa w areszcie. Jego żona odpowiada w procesie z wolnej stopy. Musi liczyć się z karą za utrudnianie śledztwa i zacieranie śladów. Prokuratura domaga się dla niej roku i 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 5 lat oraz 2 tys. zł grzywny.
- Monika B. sama zgłosiła się do prokuratury, bo bała się zatrzymania w pracy lub w domu - przekonywał prokurator Stańczyk. - Wiedziała, że organy ścigania gromadzą dowody przeciwko niej i zatrzymanie jest kwestią dni.
Kobieta początkowo przedstawiła śledczym wersję wydarzeń uzgodnioną z mężem. Później wysłała do rodziców ofiary list z przeprosinami. Korespondencja trafiła do ich prawnika. Rodzice Kasi nie chcieli jej czytać.
- Oskarżona wysłała ten list dopiero, kiedy rodzice ofiary nie zgodzili się na zakończenie sprawy bez procesu - dodał Stańczyk.
Pełnomocnik rodziców Kasi domaga się dłuższego wyroku dla Witolda B. oraz kary bez zawieszenia dla jego żony. Obrońca byłego policjanta wnioskowała o uniewinnienie mężczyzny od zarzutu spowodowania wypadku. Sugerowała, że dziewczyna wtargnęła na przejście. - Nie ma dowodów, że szła szybko lub biegła - zauważyła mec. Anna Lewandowska. - Nie ma również dowodów, że szła powoli. Wiadomo natomiast, że spieszyła się na autobus. Kierowca nie ma obowiązku zatrzymania się przed przejściem, bo pieszy jest na chodniku i może będzie chciał wejść na pasy.
Podczas wtorkowej rozprawy Monika i Witold B. przeprosili rodziców zmarłej Kasi. Obrońca byłego policjanta domaga się uzupełnienia opinii biegłych, którzy badali sprawę. Wyrok ma być ogłoszony za tydzień.