To łagodny pies. Nie wiem, czemu zaatakował Mateusza - mówi drżącym głosem właścicielka ośrodka jeździeckiego na Choinach w Lublinie. Zarówno jej, jak i właścicielce amstaffa prokurator postawił wczoraj zarzut bezpośredniego narażenia dziecka na niebezpieczeństwo.
- Widziałam tylko, jak chłopiec biegł. I nagle, nie wiadomo dlaczego, zaatakował go amstaff - opowiada Elżbieta S., właścicielka ośrodka. - Siedmiolatek miał w ręku kij, ale nie bił nim psa. Dobiegłam do chłopca i szybko odciągnęłam psa. Ale było już za późno.
Jak pisaliśmy wczoraj, pogryziony Mateusz trafił do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie. Miał 16 ran twarzy. Niektóre były bardzo bolesne i głębokie. Przez kilka godzin chłopiec był przygotowywany do operacji. Ponaddwugodzinny zabieg zakończył się późnym wieczorem.
- Zrobiliśmy wszystko, żeby blizny na twarzy były jak najmniejsze - zapewniał tuż po wyjściu z sali operacyjnej prof. Jerzy Osemlak, kierownik Kliniki Chirurgii DSK, który operował chłopca.
Wczoraj Mateusz był pod stałą opieką lekarzy. - Ciągle jest w szoku. I jest bardzo obolały - wyjaśnia lekarz dyżurny. - Życiu Mateusza nie zagraża jednak niebezpieczeństwo.
Lubelscy policjanci badają okoliczności wypadku. - Pies został przyprowadzony do ośrodka jeździeckiego przez 23-letnią Katarzynę K., która trzyma tam swojego konia. Amstaff należał do jej chłopaka - mówi Agnieszka Kwiatkowska z lubelskiej policji. - W chwili wypadku pies biegał swobodnie po ośrodku. Nie miał ani kagańca, ani smyczy. A jego właścicielka szczotkowała w tym czasie konia.
- Tak było wiele razy - mówi właścicielka ośrodka. - Znaliśmy tego psa bardzo dobrze. Często bawił się nawet z moimi dziećmi. Zawsze był spokojny, nigdy nikogo nie zaatakował. To chyba uśpiło naszą czujność - przyznaje.
Za swoją lekkomyślność opiekunka psa i właścicielka ośrodka odpowiedzą przed sądem. - Został im postawiony zarzut bezpośredniego narażenia dziecka na niebezpieczeństwo - wyjaśnia Kwiatkowska. - Od wyników prowadzonego postępowania i od stopnia obrażeń dziecka zależy, ile lat pozbawienia wolności będzie im grozić. W najgorszym wypadku nawet 10.
Pies, 5-letni amstaff wabiący się Tiger, jest na obserwacji w Klinice Weterynarii w Lublinie. - To spokojne zwierzę - przyznaje Tomasz Wolak, lekarz opiekujący się czworonogiem. - Aż dziwne, że zaatakował.
- Bo amstaffy to generalnie łagodne psy. Jest 150 groźniejszych ras - wyjaśnia Adam Zaremba-Czereyski z miesięcznika "Mój Pies”. - Ale zasada jest jasna. W miejscach publicznych pies musi być zabezpieczony kagańcem i smyczą. •