- Oczywiście. Nazywamy się dokładnie tak samo, jak na początku istnienia. Czyli pewnie już jakieś 40 lat. Klienci przyzwyczaili się do tej nazwy i nie zamierzamy niczego zmieniać. "Kaprys” to już, można powiedzieć, marka. Choć tak naprawdę z baru mlecznego niewiele zostało w jadłospisie. Bo z samych mlecznych dań nie dałoby się utrzymać. Ale na przykład mleko i kluseczki na mleku zawsze można u nas zamówić.
• A o co poza tym można zjeść w "Kaprysie”?
- Na przykład pierożki albo naleśniki z truskawkami. Pycha. Teraz, w upalne dni, jest szał na takie dania. A poza tym, kotleciki, zupy. Dla każdego coś dobrego.
• Macie stałych klientów?
- No pewnie. Codziennie wydajemy 60-70 obiadów abonamentowych. A na pierogi ruskie i na naszego schabowego po lubelsku ludzie przyjeżdżają aż z końca miasta. Dużo klientów mamy oczywiście z Kalinowszczyzny. Przywiązali się do nas, lubią tu przychodzić. Wrośliśmy na dobre w tę dzielnicę i niektórzy nie wyobrażają jej sobie bez nas. Zmienił się ustrój, rozebrali pobliski pomnik Bolesława Bieruta, a my wciąż jesteśmy. Chociaż już jako prywatna spółka.
• Czym przyciągacie do siebie ludzi?
- Cenami i dobrymi daniami. Każdego stać, żeby u nas coś przekąsić. Do godz. 17 mamy ruch jak w ulu. Chyba ludziom smakuje to co im serwujemy.