Za przeklinanie w miejscach publicznych Straż Miejska wlepiła już 60 mandatów. Lublin dołączył do miast, w których stosowane są takie kary.
- To nie jest jakaś zmasowana akcja - wyjaśnia Waldemar Wieprzowski, komendant lubelskiej Straży Miejskiej. - Ale funkcjonariusz, słysząc w miejscu publicznym wulgarne słowa, ma obowiązek zareagować. Stąd posypały się mandaty.
Prawo nie określa sztywno wysokości mandatu. I mundurowi mają dość dużą swobodę w karaniu tych, co przeklinają na ulicach. Za takie wykroczenie można wlepić od 20 do 500 zł mandatu. O wysokości kary decyduje strażnik. - Od ubiegłego roku wlepiliśmy ponad 60 mandatów - dodaje Wieprzowski.
Delikwent może się nie zgodzić na przyjęcie mandatu i wtedy sprawa trafia do Sądu Grodzkiego. A sędziowie raczej się nie patyczkują i nakładają jeszcze wyższą grzywnę.
Kto przeklina? Przede wszystkim młodzież. - Przywykliśmy do tego, że podczas interwencji młodzi ludzie reagują wyzwiskami. Próbują w ten sposób pokazać swoją wyższość. Albo sprowokować nas do tego, żebyśmy zeszli do ich poziomu - mówią lubelscy strażnicy. - Trzeba się bardzo pilnować, bo nieraz aż się chce jednemu z drugim powiedzieć coś dosadnie.
Na przekleństwa na ulicach reaguje coraz więcej miast. Jednak nie wszędzie strażnicy sięgają po mandaty. Ci ze stolicy poprzestają zwykle na pouczeniach. A jest ich sporo. Poprosiliśmy warszawską straż o dane za ostatnie trzy miesiące. - 3730 pouczeń, 597 mandatów i 46 wniosków do sądu grodzkiego - mówi Beata Majkowska z biura prasowego Straży Miejskiej.
Za soczyste wiązanki trzeba płacić także w Kielcach. - Niech no zerknę na środę... Jeden mandat za 50 złotych, dwa po stówie - mówi Władysław Kozieł, komendant tamtejszej Straży Miejskiej. - Zwykle karzemy stuzłotowym mandatem. Wszystko zależy od samego wykroczenia. Inaczej reagujemy, gdy ktoś powie kilka brzydkich słów a inaczej, gdy ulicą idzie dwóch osiłków i "rzuca mięsem”. •
Wiązanka zamiast laurki
Z raportu Rady Języka Polskiego