Odwołując Marsz Równości prezydent Lublina oddalił od siebie niewygodny, wyborczy problem i przerzucił go na sąd. To sąd w ciągu 24 godzin od wpłynięcia wniosku będzie musiał rozpatrzyć zażalenie organizatorów na decyzję o zakazie przeprowadzenia demonstracji.
Marsz został zwołany w wyjątkowo niefortunnym czasie, bo w szczycie kampanii wyborczej i można było się spodziewać, że w tym gorącym okresie będzie wykorzystywany instrumentalnie. Jego przeciwnicy, głównie spod znaku PiS, ochoczo rozpoczęli krucjatę przeciwko demonstracji, przywołując skrajnie emocjonalne, ale mało merytoryczne argumenty. W konserwatywnym Lublinie znalazły jednak nader podatny grunt i zaczęły szybko kiełkować.
Główny kontrkandydat Żuka do fotela prezydenta na wszelki wypadek starał się nie poruszać tego tematu. Poseł PiS Sylwester Tułajew w wywiadzie dla Radia Zet mówił: „Ja do marszu równości podchodzę w taki sposób, że wbrew temu, co mówi totalna opozycja, każdy ma prawo do tego, aby się gromadzić, aby przedstawiać swoje racje, manifestować swoje poglądy. Jednocześnie chcę powiedzieć, że ja na taki marsz się nie wybieram. Ja wybieram marsz dla życia, dla rodziny (…)”.
Powściągliwości, taktu i wyczucia nie miał jednak jego partyjny kolega wojewoda lubelski Przemysław Czarnek, który ochoczo dolewał benzyny do ognia. Najwyższy rangą urzędnik państwowy w województwie w niegodny tego stanowiska sposób (i nieważne, że robił to na „prywatnym” kanale) określił marsz jako wydarzenie promujące „zboczenia, dewiacje i wynaturzenia”. „Nie zgadzam się z Twoimi poglądami, ale po kres moich dni będę bronił Twego prawa do ich głoszenia” – to fraza najwidoczniej jest obca wojewodzie.
Przez moment wydawało się, że nikt nie zrobił lepszej promocji Marszu Równości i demonstracja może się okazać frekwencyjnym sukcesem, analogicznie do medialnego szumu wokół filmu „Kler”. Ale gdy wojewoda postraszył dodatkowo „lewackimi bojówkami z Niemiec”, które miałyby przyjechać do Lublina i sugestiami jakoby marsz jest organizowany tylko po to, żeby wywołać burdy, sprawa zaczęła dotykać bezpieczeństwa jej uczestników. Prezydent Lublina, posiłkując się informacjami z policji oraz przypadkami mowy nienawiści w Internecie, w końcu zakazał organizacji marszu i kontrdemonstracji.
Czy zagrożenie było na tyle realne, by podjąć takie kroki? Teraz oceni to sąd. Czy prezydent mógł postąpić inaczej? Mógł zakazać organizacji kontrmanifestacji, wyznaczyć – jak podpowiadała policja – swojego przedstawiciela, który w razie niebezpieczeństwa mógłby rozwiązać demonstrację. Wreszcie mógł zaapelować do policji o odpowiednio mocne zabezpieczenie demonstracji. Wybrał wariant najbardziej bezpieczny dla uczestników – jak podkreślał, ale bez wątpienia również bezpieczny politycznie.
Dziś triumfują przeciwnicy marszu. Ale ich zwycięstwo pokazuje tylko dobitnie, jak marsz równości, a może bardziej tolerancji, jest w Lublinie potrzebny. Nie wiem, czy dojdzie do niego w sobotę, ale wierzę, że wkrótce na pewno dojdzie.