Rozmowa z Maciejem Paschke, nowo powołanym miejskim konserwatorem zabytków w Lublinie.
• Co Kowalskiemu da powołanie miejskiego konserwatora?
• Czyli czym?
• Ale ta komisja niewiele może.
• A później? Będzie sposób, jak zmusić właściciela do remontu zabytku?
• To kwestia pieniędzy? Ciężko mi wyobrazić sobie, że urzędnik podpisuje decyzję, że miasto wyremontuje prywatny budynek i będzie walczyć o zwrot kosztów.
• Wróćmy do tych współczesnych budynków, których nie ma w rejestrze zabytków. Co im grozi?
- Z ich stanem technicznym nie jest najgorzej. Im szkodzą remonty powodujące bezpowrotną utratę wartości artystycznej obiektu, zwłaszcza przy docieplaniu.
• Przykład?
- Kamienica na rogu Okopowej i Chopina. Niewłaściwa kolorystyka. Architekt nie miał wiedzy o pierwotnej kolorystyce elewacji. Martwię się o to, że inwestorzy idą na łatwiznę i zamiast brać porządnego architekta za 500 tys. zł biorą fajtłapę za 100 tys. zł.
• O które budynki boi się pan najbardziej?
- Muzeum pod Zegarem, czyli dawny Okręgowy Urząd Miejski, szpital na Lubartowskiej, przychodnia przy Hipotecznej.
• I co tu można sknocić?
- Skuć dekorację, zaprojektować reprezentacyjne wejście, zmienić otwory okienne.
• I to wszystko bezkarnie.
- Tak, bo takie budynki nie są chronione.
• Czyli nie ma czego egzekwować.
- Jest jeden sposób. To wpisanie tych obiektów do miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego.
• Co to daje?
- Taką samą ochronę, jak wpisanie do rejestru zabytków.
• Tyle, że nie ma planów zagospodarowania.
- Są, ale nie dla śródmieścia, a tam jest najwięcej takich budynków.
• I znów czegoś nie można. Będzie pan wydeptywać ścieżki, żeby powstał plan dla śródmieścia?
- To jest sprawa numer jeden. Będę chodził, będę stukał.