To nic, że pasażerowie czekają na autobus. Kierowców MPK to nie obchodzi. Wracając do zajezdni nie zatrzymują się na przystankach, ignorując stojących tam ludzi. Mimo że od dwóch miesięcy mają obowiązek zabierać pasażerów.
My wyszliśmy naprzeciw autobusom, oczekując na kurs do zajezdni. Z aparatem fotograficznym zaczailiśmy się we wtorek po godz. 22 na ul. Jana Pawła II. Po 20 minutach minął nas jelcz wracający z linii 42. Na widok pasażera nawet nie zwolnił. Tak samo postąpili kierowcy autobusów 19, 26 i 57. Kierowca neoplana wracającego z trasy 45 zamiast napisu "zjazd do zajezdni” wyświetlił... "wycieczka”. W sumie, spośród siedmiu kierowców zatrzymał się tylko jeden.
- Kierowcy mają napisane, na których przystankach trzeba się zatrzymywać. I muszą tego przestrzegać - mówi Andrzej Satke, dyrektor eksploatacyjny MPK. - Wiadomo, że ktoś stoi na przystanku po to, żeby wsiąść do autobusu. A nie po to, żeby sobie stać.
• A czy ktokolwiek kontroluje to, co robią kierowcy?
- Nadzór ruchu krąży po mieście, ale nie może być wszędzie, bo ma tylko kilka samochodów.
• To dlatego kierowcy robią co chcą i zachowują się jak firma w firmie?
- Walczymy z tym, jak możemy. W końcu działamy dla pasażerów.
Skutki tej walki są marne. Zimą nikt nie wymógł na kierowcach, by podczas tęgich mrozów wpuszczali pasażerów trzęsących się z zimna na początkowych przystankach.
• Dlaczego i to się nie udało?
- Nie mogę dłużej rozmawiać, bo jestem na urlopie. Proszę zadzwonić jutro - odpowiada Satke.
Na urlopie był też wczoraj rzecznik MPK. Prezes firmy nie zgodził się, by sekretarka połączyła rozmowę. A komórki nie odbierał. s
Nasz komentarz
Kierowcy rządzą się jak chcą, z jazdą jest gorzej. Prezes świetnie wie, jak ma jeździć autobus, ale rządzić kierowcami nie umie. Wystarczy zamienić role. Może wtedy będzie, jak trzeba.