(na pierwszym planie z l
Niewypałem zakończyła się wczorajsza próba utworzenia lobby na rzecz ratowania lubelskiej służby zdrowia. Z 33 zaproszonych przez Lubelską Regionalną Kasę Chorych parlamentarzystów przyszło raptem czterech.
LRKCh uznała, że orzeczenie NSA zagraża jej stabilności finansowej (ma 130 mln długu) oraz lubelskim szpitalom i przychodniom zadłużonym na 242 mln. Zaprosiła władze województwa oraz wszystkich lubelskich parlamentarzystów. Z 33 przyszło trzech posłów i jeden senator.
- Kilka dni temu w komisjach sejmowych przedstawialiśmy sytuacje finansowe kas chorych. Posłowie ze Śląska walczyli o swój teren jak jeden mąż. Z naszych nikt się nie odezwał - ocenił aktywność naszych posłów w Sejmie Adam Borowicz, dyrektor LRKCh.
Wczoraj nie było lepiej. Poseł Andrzej Mańka (Prawo i Sprawiedliwość) milczał. Zygmunt Szymański z SLD postulował, aby rezygnować z układów politycznych i szukać do szpitali menedżerów. Marian Kwiatkowski z Samoobrony dziwił się, dlaczego lubelscy posłowie nie zajęli stanowiska w Warszawie. A Krzysztof Szydłowski, senator z SLD, postulował z kolei radykalną restrukturyzację służby zdrowia. Jego słowami zdumiony był Edward Wojtas, członek Zarządu Województwa: - Gdyby 3 tysiącom zwolnionych z lubelskich szpitali powiedzieć, że nie było restrukturyzacji, ciekawe, co by na to powiedzieli?
O tym, że mamy mało pieniędzy, mówił Andrzej Kowalik, dyr. ds. finansowych w LRKCh. - Na Śląsku na leczenie jednego ubezpieczonego przypada rocznie 752 zł, u nas - 637 zł - dodał.
- Nie może być tak, że ciągle postrzegają nas jak Polskę B - grzmiał E. Wojtas. - Trzeba to zmienić.
Na niczym konstruktywnym nie stanęło. Może dlatego, że frekwencja nie dopisała. - Miałem dzień przyjęć i zapisanych stu interesantów. Nie mogłem ich zlekceważyć - tłumaczył Dziennikowi Zdzisław Podkański, poseł PSL.