Dorabialiśmy się przez 25 lat. Teraz musimy wszystko zaczynać od nowa - mówią państwo Lisiakowie z Lubartowa. W nocy z piątku na sobotę doszczętnie spłonęło ich mieszkanie.
Przez szalejącą śnieżycę w blokach przy ul. Lipowej nie było prądu. Lisiakowie chcieli skorzystać z kuchenki gazowej. Trzeba było jednak zmienić butlę. 19-letni Tomasz zakręcił już zawór na przewodzie od kuchenki. - Wtedy usłyszałem jakby syczenie gazu - mówi.
Na parapecie paliła się świeczka. Gaz dotarł do ognia i zapalił się. Lisiakowie próbowali gasić płomień mokrym ręcznikiem. Być może pożar udałoby się zdusić w zarodku, gdyby w kranach była woda. Ale wodociągi też nie działały.
Gdy przyjechała straż, ogień obejmował już większość mieszkania. Od temperatury stopiła się farba na klatce schodowej. - Było mnóstwo dymu, zamknęliśmy drzwi - mówi sąsiadka Lisiaków. - Strażacy ściągnęli mnie z czwórką dzieci z balkonu.
Tomek wyszedł z pożaru z poparzonymi rękami. Ślady poparzenia ma też na twarzy. Nikomu więcej nic się nie słało. Ale kilkanaście osób trafiło do szpitala na obserwację, żeby sprawdzić czy nie doszło do zatrucia czadem.
Pani Maryla pracuje dopiero od kwietnia, przez kilka lat była bezrobotna. Jej mąż dostaje rentę. Trójka dzieci jeszcze się uczy.
- Najważniejsze to zrobić remont - mówi Maryla Lisiak. - Przydałyby się jakieś materiały.
U Lisiaków byli już pracownicy opieki społecznej. Na razie kazali tylko przynieść zaświadczenia. Pomoc obiecuje spółdzielnia mieszkaniowa.
- Na swój koszt przeprowadzimy remont, postawimy ścianki działowe, wymienimy drzwi, okna - mówi Władysław Bordzoł, prezes spółdzielni. - Prace powinny ruszyć jeszcze w tym tygodniu.
Burmistrz Lubartowa zapowiada, że pogorzelcy dostaną zapomogę. - Myślę o kilkunastu tysiącach złotych - mówi Jerzy Zwoliński.